Wróciliśmy do domu ale myślami wciąż jestem na Wyspie Ognia i Lodu. Sprawdzam pogodę na południu Islandii, śledzę prognozę zorzy polarnej i zerkam od czasu do czasu na stan islandzkich dróg. A kiedy zamknę oczy, to widzę właśnie tą drogę, którą przemierzaliśmy przez dziesięć dni: wijącą się przez księżycowy krajobraz, wzdłuż fiordów, przy wodospadach, biegnącą przez wąskie mosty i doliny. Słucham też namiętnie islandzkiej stacji radiowej w nadziei na to, że w końcu usłyszę znowu moją ulubioną piosenkę, której tytułu nie jestem w stanie zapamiętać a tym bardziej powtórzyć; a która wielokrotnie towarzyszyła nam w czasie podróży i stała się muzyczną oprawą islandzkich krajobrazów. Początkowo ten post miał nosić tytuł 'Choroba zwana Islandią' ale stwierdziłam, że mogę nim wystraszyć czytających ;) Chociaż taka jest prawda, że zostaliśmy bezpowrotnie zarażeni tą bajkową krainą. Jedyne lekarstwo to powrót na Islandię, i jest to tylko kwestia czasu oraz odbudowania mocno nadszarpniętych oszczędności ;)
Islandia mnie zauroczyła. Do tego stopnia, że śnię o niej po nocach i co chwilę planuję kolejną wizytę ;) Wiedziałam przed wyjazdem, że jest tam pięknie ale nie spodziewałam się takiego ogromu piękna; nie byłam przygotowana na te wszechobecne nieziemskie krajobrazy, które sprawiały, że momentami zastanawialiśmy się czy nadal jesteśmy na znanej nam planecie Ziemi. Podczas tych wakcji pobiłam rekord ilości wyrzuconych z siebie ochów i achów. Z drugiej strony było też wiele momentów, że milkłam i nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa bo po prostu zatykało mnie z zachwytu a w brzuchu latały mi motyle. I pomyśleć, że Islandię tylko liznęliśmy, zobaczyliśmy maleńki jej fragmencik a wszystko co najlepsze czyli wnętrze wyspy (tak zwany interior) wciąż czeka na odkrycie.
Na Islandii pokochałam jazdę samochodem. Bo Wyspa Ognia i Lodu z opasającą ją drogą narodową Ring Road to wyśnione miejsce na fantastyczną road-trip, podczas której krajobraz zmienia się co kilkanaście minut a droga przez większość czasu należy tylko do ciebie. Można jechać setki kilometrów i jazda się nie znudzi: za każdym zakrętem można spodziewać się cudownego, nowego widoku albo niespodzianki w postaci wodospadu, stada koni lub majestatycznej góry. Jazda przez tą bajkową krainę, nawet jeśli nie ma wyraźnego punktu docelowego, staje się sama w sobie przygodą.
No dobra, są fragmenty drogi, szczególnie w okolicach Golden Circle, gdzie zawsze jest mega tłok, niezależnie od pory dnia ani roku. Ale wystarczy pojechać kilkadzisiat kilometrów dalej i szosa pustoszeje. Z naszego doświadczenia wynika, że im dalej jedzie się na wschód od Golden Circle tym mniejszy jest ruch a kiedy miniemy lagunę lodowcowa przy jeziorze Jokulsarlon to jest już całkiem pusto.
Ring Road na wschodzie wyspy |
perfekcyjny widok w każdym kierunku ;) |
Pola lawowe, mgła i góry - idealna kombinacja! |
Zachód słońca w Vik, oglądany ze zbocza wulkanu Katla |
Nieziemski krajobraz kanionu Fjadrargljufur |
Mój ulubiony islandzki wodospad - Skogafoss |
Jeśli zapytacie mnie co mnie najbardziej w Islandii zachwyciło to odpowiem tak: dzikość krajobrazu, przestrzeń i kontrasty. Nie bez powodu nazywa się tą krainę Wyspą Ognia i Lodu: nie ma chyba drugiego takiego kraju w Europie, gdzie aktywne źródła geotermalne dymią tuż przy ośnieżonych szczytach gór a pod powierzchnia lodowców drzemią aktywne wulkany! Fascynujące i odrobinę straszne równocześnie!
A najwspanialsze wspomnienie? Nie jest łatwo wybrać jedną jedyną rzecz, miejsce albo zdarzenie, które najbardziej zapadło nam w pamięć. Każdy z nas mógłby podać swoją własną długaśna listę ale wtedy ten wpis zrobiłby się nieznośnie długi ;) Po dłuższym zastanowieniu udało się dojść do konsensusu i każdy z naszej czwórki podzielił się swoim najfajniejszym islandzkim momentem/miejscem:
Haukadalur, czyli kolorowa dolina pełna parujących geotermalnych źródeł, fumaroli i wybuchających gejzerów to typ Rysia.
Popisujący się przed turystami gejzer Stokkur i niebieskie jeziorko geotermalne |
Gotowi do wspinaczki na lodowiec! |
Dla Taty Zuzi i Rysia największą niespodzianką na Islandii było odkrycie, że lód nie koniecznie jest biały. Na lodowcu, przypruszony wulkanicznym pyłem jest prawie czarny, w promieniach zachodzącego słońca przybiera bursztynowy odcień a kry i góry lodowe mienią się cudownymi błękitami.
Ciepłe przebłyski słońca na lodowcu Sólheimajökull |
Najpiekniejszy odcień błękitu ;) |
Mój ukochany moment z islandzkich wakacji to magiczna noc w piątek trzynastego. Mieliśmy podwójne szczęście: tego dnia dostało nam się bezchmurne niebo i najbardziej intensywna roztańczona zorza polarna jaką w życiu widziałam, którą oglądaliśmy nad brzegiem lodowcowej laguny Jokulsarlon To był niesamowity spektakl, przy akompaniamencie dźwięków kruszących się i dryfujących po lagunie brył lodu. Niezapomniany! :)
Czego zdecydowanie zabrakło mi w tych wakacjach to kontaktu z samymi Islandczykami. Wróciłam z pewnym niedosytem (bo nie ma lepszego sposobu na poznanie nowego miejsca niż przez pryzmat jego mieszkańców!) i wrażeniem, że ukrywają się oni przed turystami ;) Spotkaliśmy za to całe masy Polaków, zarówno zwiedzajacyh Islandię jak i mieszkających na wyspie.
A teraz odrobina praktycznych konkretów i wskazówek :
A teraz odrobina praktycznych konkretów i wskazówek :
NASZA TRASA
Planując podróż po Islandii z góry założyliśmy, że nie chcemy objeżdżać całej wyspy naokoło. Praktycznie było to wykonalne w ciągu dziewięciu dni, które mieliśmy do dyspozycji ale wiązałoby się z napiętym planem podróży i koniecznością nocowania codziennie w innym miejscu. Jesteśmy odrobinę wygodniccy i zdecydowanie preferujemy tak zwaną slow travel, więc zdecydowaliśmy, że (tym razem ;)) skupiamy się na południu i wschodzie wyspy. Na trasie mieliśmy cztery punkty noclegowe, w każdym spędziliśmy dwie-trzy noce. W ten sposób udało nam się odwiedzić tak zwany Golden Circle na południowym zachodzie, wybrzeże południowe oraz fjordy wschodnie, które całkowicie skradły moje serce. Po powrocie podliczyliśmy przejechane kilometry i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu okazało się, że przejechaliśmy ich ponad dwa tysiące! W lini prostej byłaby pewnie połowa tego, ale w każdym miejscu zwiedzaliśmy okolice, dojeżdżaliśmy do ciekawych miejsc albo goniliśmy zorzę polarną. A raz nadłożyliśmy chyba ze sto kilometrów, żeby odzyskać zapomniany statyw do aparatu! ;)
Jeździliśmy standardowym samochodem, który spisał się znakomicie na Ring Road oraz kilku mniejszych drogach. Nasz mały Clio poradził sobie i na drogach szutrowych a nawet zdał egzamin na górskiej, stromej drodze na wschodzie. Co prawda ubłocony był po dach ale były to jedyne 'szkody' na jego karoserii ;) Nie zdecydowaliśmy się na wypożyczenie samochodu typu 4x4 bo nie zakładaliśmy wogole dojazdów drogami typu F (tylko dla samochodów terenowych), które o tej porze roku są i tak zazwyczaj zamknięte. Co zabawne, październik w tym roku był wyjątkowo łagodny i większość dróg F była wciąż otwarta i, nie ukrywam, żałowaliśmy kilka razy, że nie dysponujemy odpowiednim autem. Zmieni się to na pewno przy kolejnej wizycie!
Naczytałam się przed wyjazdem o trudnych warunkach jazdy po islandzkich drogach ale przyznam, że nie różnią się one bardzo od dróg na szkockiej prowincji. Zapomnijcie jednak o dwupasmowych drogach szybkiego ruchu, autostradzie albo światłach na poboczu. Na Islandii zazwyczaj jest wąsko, ciemno i jedzie się nie więcej niż 90 kilometrów na godzinę. Jedyne, czego się tam obawiałam to nie utwardzonych dróg przypominających ser szwajcarski i długich, wąziutkich mostów, na szerokość jednego samochodu, których były dziesiątki na wschodzie wyspy. Jeden z tych mostów prawie zawalił się z powodu podmycia kilka dni przed naszym przylotem i nasz przejazd na wschód kraju stanął pod znakiem zapytania. Na całe szczęście jeszcze zanim nasz samolot wylądował w Keflaviku to oddano już do użytku nowiuteńki, wybudowany na miejsce starego drewniany most (ponad 100-metrowy). Takie tempo budowy możliwe jest chyba tylko na Islandii! ;)
Stan dróg, warunki pogodowe oraz informacje o tym, które drogi nadają się dla zwykłych samochodów a które tylko dla terenowych można sprawdzić na stronie Vegagerdin, z której korzystaliśmy przez cały nasz pobyt na Islandii.
NOCLEGI
O tym, że Islandia tania nie jest, wiedzą wszyscy. Przed wyjazdem próbowaliśmy wykombinować jak najbardziej ekonomiczną wersję mieszkania. Zacznijmy od tego, że spanie pod namiotem w październiku z dwójka dzieciaków nie bardzo wchodziło w grę (plus większość campingów jest na Islandii zamykana pod koniec września). Początkowo rozważaliśmy wypożyczenie campervana ale pomysł umarł śmiercią nagłą kiedy spojrzałam na koszty takiej przyjemności: po prostu nie do przeskoczenia! Potem przyszła kolej na hostele ale i tutaj okazało się, że ich cena równa jest cenie trzygwiazdkowego hotelu w UK. Airbnb, z którego zazwyczaj korzystamy również nie wypalił: wakacje na Islandii to była prawdziwa decyzja na ostatnią chwilę i kiedy zaczęliśmy rozglądać się za noclegami wszystko było już zajęte. Pozostało nam szperanie w booking oraz na bardzo przydatnej stronie islandzkiej Hey Iceland. Koniec końców trafiliśmy w bardzo fajne miejsca, zawsze z kuchnia, co pozwoliło nam gotować własne obiady i sporo zaoszczędzić. Mieszkaliśmy na islandzkiej farmie, w drewnianm domku, w małym apartamencie pośród pastwisk islandzkich koników oraz w ekologicznej samowystarczalnej wiosce Solheimar. Tak czy siak noclegi pochłonęły większą cześć naszych islandzkich wydatków.
Widok z naszej drewnianej chatki na Fjordach Wschodnich. Nie chciałam stamtąd wyjeżdżać! |
Chyba już pisałam, że Islandia i tanie wakacje nie idą ze sobą w parze, prawda? ;) Naczytawszy się wielu blogów i sprawozdań z podróży po wyspie, wiedzieliśmy mniej więcej jakich cen artykułów spożywczych się spodziewać. Dlatego zainwestowaliśmy w dodatkowy bagaż na przelot i wzięliśmy sporo jedzenia ze sobą. Kiedy zapasy się wyczerpały oraz po podstawowe produkty chodziliśmy najczęściej do sklepów z sieci Kronan. Jest to jeden z najtańszych islandzkich supermarketów, odrobinę tylko droższy od innej taniej sieciowki, Bonusa. W tym ostatnim zrobiliśmy zakupy tylko jeden raz. Odrzucił mnie zapach panujący w sklepie i niska jakość produktów. Generalnie wszystko jest droższe, nawet w porównaniu z cenami produktów spożywczych w Szkocji. Największy szok cenowy przeżyliśmy płacąc za chleb prawie dwadzieścia pięć złotych! Fakt, że był on pełnoziarnisty i nie z gatunku 'waty'; chleb tostowy można już kupić za około pięć złotych. Przez większość dnia nasz jadłospis bazował na kanapkach dlatego postawiliśmy na jakość i chlebek typu wata nigdy nie wylądował w naszym koszyku ;)
Ponieważ mieliśmy zawsze dostęp do kuchni to wszystkie posiłki przygotowywaliśmy sobie sami. Wyjątkiem był nasz pierwszy nocleg, w którego cenę wliczone było śniadanie. To była super miła niespodzianka, tym bardziej, że śniadanie było przepyszne, olbrzymie i skomponowane że świeżych produktów: islandzkiej owsianki ze Skyrem, upieczonego na miejscu chleba, jaj prosto od kur, warzyw z lokalnych szklarni.
Islandia nie słynie z kulinarnych wynalazków, nie licząc sfermentowanego mięsa rekina, którego zupełnie nie mieliśmy ochoty próbować ;) Zasmakowało nam za to kilka innych lokalnych produktów: po pierwsze słynny Skyr w tysiącach smaków i odmian. Nasze najbardziej ulubione to Skyr jagodowy oraz w wersji Creme Brule. To wysokobiałkowe skrzyżowanie jogurtu i serka homogenizowanego wielokrotnie ratowało nas od głodu w czasie długich wycieczek (pojemniki Skyr są sprzedawane z łyżeczką!). Kolejny nasz ulubiony przysmak to lokalny dżem jagodowy: aromatyczny, jakby jadło się dzikie jagody prosto z krzaczka!
Na koniec nasz hit islandzkiej kuchni a właściwie - półki z nabiałem :) Jeśli byliście kiedyś w Norwegii to pewnie znacie tamtejszy słynny brązowy miękki ser produkowany z serwatki koziego mleka. Islandia ma jego odpowiednik o nazwie Mysuostur. Na pierwszy rzut oka wygląda bardziej na blok toffi niż ser i...odrobinę tak smakuje: jak solona kremowa krówka! Możecie mi wierzyć, albo nie, że po pierwszych dwóch kęsach i małym szoku dla podniebienia przychodzi coś na kształt uzależnienia od tego smaku!
Najedliśmy się też za wszystkie czasy naszych rodzimych wafelków Prince Polo, które Islandczycy uwielbiają i które można kupić po prostu wszędzie (za rozsądna cenę, jak na warunki islandzkie ;))
POGODA
Znane islandzkie powiedzenie mówi, że jeśli nie odpowiada tobie pogoda na Islandii to wystarczy poczekać pięć minut a aura zmieni się diametralnie. Tak jest naprawdę! Dotąd twierdziłam, że to słynna szkocką pogoda w kratkę jest najbardziej zmienną na świecie ale Islandia pod tym względem wygrywa. W październiku, który był podobno w tym roku bardzo łagodny, doświadczyliśmy deszczu, huraganowego wiatru, mgieł, gradu, mrozu oraz cudownego słońca i temperatur oscylujących w okolicach siedemnastu stopni. I bywało, że wszystko to jednego dnia! Pogody nie mieliśmy może idealnej ale nie zdarzyło się nigdy, żeby lało od rana do wieczora. Ostatecznie, październik to najbardziej deszczowy miesiąc na wyspie ;)
Wybierając się do Islandii bądźcie więc przygotowani ubraniowo na każdą możliwą aurę. Ciepłe warstwy termalne, czapki i rękawiczki plus nieprzemakalne i wiatroodporne kurtki i spodnie to podstawa. Nie zapomnijecie też o kostiumie kąpielowym, żeby spróbować kąpieli w gorących źródłach geotermalnych, co nam się (o zgrozo!) nie udało... Ale o tym opowiem w następnym poście! ;)
P.S. Jeśli zabrakło Wam jakiś konkretnych praktycznych informacji o Islandii, to piszcie, pytajcie. Z chęcią odpowiem na Wasze pytania!
Bosko, bosko i jeszcze raz bosko !!! My też wyznajemy zasadę slow travel, wolimy zobaczyć mniej i nie mieć poczucia że mamy nóż na gardle, niż więcej, a po łebkach. Zawsze przecież można wrócić i jest ku temu dobry powód :) Ser o smaku toffi znamy z Norwegii, z pierwszym kęsem jest dziwny, ale o dziwo wciągający :D Pozdrawiamy !
OdpowiedzUsuńDokładnie, w podróżowaniu nie chodzi przecież o odhaczanie kolejnych punktów na mapie! Mam przeczucie, że nasze dwie rodzinne ekipy byłyby świetnymi kompanami w podróży ;)
UsuńNie pozostaje nam nic innego jak zaplanować kiedyś wspólny wypad ;) Myślę, że nasze dzieci bardzo dobrze się ze sobą dogadają :) Na razie jednak rodzinka nam się powiększa, więc musimy wybierać opcję soft jeśli chodzi o nasze wojaże :D
UsuńAch, jakie wspaniale wiesci!! Gratulujemy <3
UsuńNaprawdę piękne miejsce te widoki robią wrażenie
OdpowiedzUsuńCudowne widoki! To chyba raj na ziemi :) Świetne zdjęcia! Zabierz mnie tam... ;)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisane, aż nie mogłam się oderwać od czytania :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, takie komentarze dają kopa do dalszego pisania! ;)
UsuńFajnie! Nam też nie udało się wskoczyć do term i też żałujemy. Poza tym Skyr nam nie przypadł do gustu, a tofo-krówkowy ser chyba pominełyśmy. Za to widoki to faktycznie cudo i nic nie jest w stanie wymazać ich z pamięci. Co do czarnego lodu na lodowcu, to i dla nas było to pewnego rodzaju zaskoczenie. Wymalowaliście się? Podobno czyni skórę gładką jak u niemowlaka :-) To gdzie teraz? Pozdrawiamy!
OdpowiedzUsuńZe Skyrem to u nas było tak: żeńska część ekipy się nim zajadała a męska podchodziła do tego specjału ze zdecydowanie mniejszym entuzjazmem ;) Pyłem wulkanicznym się nie wysmarowaliśmy, ale widzieliśmy innych piechurów z malunkami na twarzach. Nasza przewodniczka tak się zagadała, że na lodowcu prawie nas zastał zachód słońca i w lekkiej panice wracaliśmy do bazy; na malunki niestety nie starczyło czasu. Kolejna rzecz do nadrobienia przy następnej wizycie na Islandii! ;) Pozdrawiamy
UsuńP.S. Najbliższe nasze dwa wyjazdy to dzikie rejony Szkocji
Już dawno stwierdziłam Twoje zdjęcia z tej wyprawy powalają- słyszałam iż Islandia jest mekka dla fotografów- nie mylą się, mam nadzieję że uda mi się tam kiedyś polecieć.
OdpowiedzUsuńDziękuję!! Islandia to raj dla fotografa; jest tak pięknie, że można stracić głowę ;) Byłam świadkiem jak pewien pan zgubił swój aparat owej pamiętnej nocy w piątek trzynastego, kiedy na niebie tańczyła zorza polarna!
UsuńIslandia na Twoich zdjęciach jest cudna! A już zorza polarna to po prostu bajka! Mnie się jeszcze nie udało na żywo ją oglądać, ale nie trace nadziei:)
OdpowiedzUsuńO.
Dziękuję pięknie :) Ujrzenie tańczącej zorzy to było moje marzenie od dawna... Trzymam kciuki, żeby i Tobie się udało je spełnić!
UsuńOglądałam Twoje zdjecia z otwartą buzią, a przy zdjeciu zorzy to już wogóle oniemiałam. Piękna jest Islandia na Twoich zdjeciach :). Ja również wolę mniej zobaczyć niż spieszyć się, że muszę wszystkie miejsca odwiedzić. Szczegóklnie przy mniejszych dzieciach nie jest to łatwe, ale po co w sumie taka napinka podczas podróży. Przecież to ma być przyjemność :) .
OdpowiedzUsuńOgromnie mi miło, dziękuję! A z tymi zdjęciami zorzy to wcale nie była taka prosta sprawa... Trzeba się było nieźle nagimnastykować, żeby wyszedł dobry kadr. Widzieliśmy aurorę przez pięć nocy ale zdjęcia nadające się do publikacji są tylko z jednej ;) Cóż, człowiek uczy się całe życie!
Usuń