Bo z Islandią jest jeden problem: każdy chce ją zobaczyć. Ilośc turystów przeraża, szczególnie w popularnych, łatwo dostępnych miejscach. Mieliśmy za sobą dzień zwiedzania słynnej trasy Golden Circle i byłam wykończona bezustannym tłokiem i hałasem, którego nie studziła nawet kiepska pogoda. Naprawdę zatęskniłam za ciszą, przestrzenią i odrobina samotności. Na szczęście wystarczyło przejechać około pięćset kilometrów na wschód i wszystko to, a nawet więcej, znaleźliśmy na islandzkich Fiordach Wschodnich.
Niektórzy twierdzą, że wschód wyspy to najmniej interesująca jej cześć, jednak mnie właśnie ona zauroczyła. Tam poznaliśmy dziką, baśniową Islandię, tam mieliśmy tylko dla siebie bezkresne drogi,fiordy i wodospady. Od najbliższego dzielił nas zaledwie trzydziestominutowy spacer z naszej bazy noclegowej. Wystarczyło otworzyć na oścież przeszklone drzwi naszej 'szopy' (jak dzieciaki pieszczotliwie nazywały nasz maleńki drewniany domek Garri ;)) i już było się na ścieżce prowadzącej najpierw przez mały most, potem wzdłuż rzeki Hamarsa, pomiędzy wzgórzami i skałami porośniętymi zielonym pluszowym mchem. Tak na marginesie, czy wiecie, że na skały, szczególnie te omszałe, o dziwnych kształtach, trzeba na Islandii uważać? Niech nie przyjdzie wam do głowy skakanie po tych tworach albo rozbijanie w ich pobliżu namiotu. Nie chcielibyście chyba zdenerwować Huldufolków, prawda? ;) Według miejscowych wierzeń i legend elfy albo inaczej 'niewidzialni ludzie' (po islandzku Huldufolk) mają w tych skałach domy, pałace a nawet kościoły. Na Islandii to całkiem normalna sprawa, że plany budowy dróg muszą zostać zmienione tak, aby nie naruszać domostw elfów i ostatnia taka akcja miała miejsce zaledwie kilka lat temu. Tłumaczy to również dlaczego niektóre islandzkie drogi robią się nagle niesamowicie kręte na pewnych odcinkach.
Na Fiordach Wschodnich swoją rezydencję ma podobno sama królowa miejscowych elfów; żeby ja odwiedzić trzeba pojechać dalej na wschód do rejonu zwanego Borgarfjörður Eystri, gdzie organizowane są nawet wędrówki szlakiem islandzkich elfów.
Ale wróćmy do naszego deszczowego spaceru... Wodospad Snædalsfoss nie należy może do olbrzymów ale jest bardzo malowniczy i pięknie położony. Przy dobrej pogodzie i widoczności (której nam pierwszego dnia na Fiordach Wschodnich odrobine zabrakło ;)) widać też wyzierający zza niego wierzchołek słynnego w okolicy wzniesienia Búlandstindur. Do Snædalsfoss wybraliśmy się już pierwszego ranka, pomimo siąpiącego deszczu i chmur przesuwających się po niebie z zawrotną prędkością. Wspominam ten spacer pośród zamszowo-zielonych, otulonych mgłą wzgórz z wielkim sentymentem, mimo, że pogoda dała nam wtedy nieco w kość. Byliśmy tylko my, owce, Huldufolk i niczym nie ograniczona islandzka przestrzeń smagana dość silnym wiatrem ;) Przepraszam, był z nami jeszcze Tinny - farmerski pies, który tak nas sobie upodobał, że spędził z nami cały dzień. I chcąc nie chcąc zbombardował większość naszych kadrów!
Wodospad Snædalsfoss i koniuszek szczytu Búlandstindur w tle |
Tinni i my ;) |
Stary most na rzece Hamarsa |
szlaki piesze na wyciągnięcie ręki! |
Gdyby nie fakt, że nasze czapki i kurtki zaczęły już z lekka nasiąkać wodą to pokusilibyśmy się o dalszy spacer. Od wodospadu można wędrować ciągnącą się przez 15 kilometrów malowniczą doliną rzeki Hawarsa, na brzegu której pasą się islandzkie konie. Po obfitych opadach, które męczyły Islandię w tygodniach poprzedzających nasz przyjazd, rzeka wezbrała tak bardzo, że na pokonanie tej trasy musielibyśmy zaopatrzyć się w profesjonalne wadery ;) Przez chwilę rozważaliśmy jeszcze czy nie wejść na pobliski szczyt Nontindur ale ulewa i grad ostudziły skutecznie nasz zapał.
Jednak po południu nawet najgorsza aura nie była nas w stanie zniechęcić do wycieczki do pobliskiego miasteczka Djupivogur. Nie jestem pewna, czy użycie tu słowa 'miasto' jest na miejscu ;) Liczące sobie trzystu siedemdziesięciu mieszkańców Djupivogur jest senną osadą położoną pomiędzy lagunami Álftafjörður i Hamarsfjörður. Znajdziecie tu stację benzynową (ważne!), mały sklep spożywczy, kryty basen (są w każdym, nawet najmniejszym islandzkim miasteczku) oraz dwie kawiarenki. Latem okolice Djupivogur zamieniają się w prawdziwy raj dla ptasich mieszkańców a pobliska wyspa Papey słynie z pokaźnych kolonii maskonurów i fok. Zimą miasteczko sprawia wrażenie na pół uśpionego i wyblakłego. Cóż, nie będę owijać w bawełnę - Djupivogur nas nie zachwyciło. Surowość krajobrazu, w połączeniu z ciężkimi chmurami i wielkim bałaganem na ulicach miasteczka (!) sprawiła, że nie zabawiliśmy tam długo. Przeszliśmy się do portu (rybołówstwo i związany z nim przemysł są podstawą funkcjonowania miasteczka) i na wybrzeże, zeby obejrzec Eggin í Gleðivík. Jest to artystyczna instalacja złożona z trzydziestu czterech sporej wielkości kamiennych...jaj :) Jajka wykonane są z różnego rodzaju skał i ułożone na specjalnych podtrzymujących je postumentach wzdłuż brzegu oceanu. Symbolizują trzydzieści cztery gatunki gniazdujących tu ptaków. Autorem Eggin í Gleðivík jest słynny islandzki artysta Sigurður Guðmundsson.
Po drodze naszą uwagę zwróciła mała czerwona szopa, udekorowana kamieniami i kośćmi, przed którą stało coś na kształt kolorowego totemu. W ogródku zauważyliśmy zbieraninę najróżniejszych przedmiotów, ze starym telefonem na czele i tabliczkę z napisem 'The Hidden world' (czyli ukryty świat). Okazało się, że jest to prywatne maleńkie muzeum o śpiewnie brzmiącej nazwie 'Bones, Sticks and Stones' (Kości, Patyki i Kamienie), kolekcjonujące miejscowe minerały, skamienieliny i kości (!), z których później wyrabiane są pamiątki i biżuteria. Niestety, jak większość atrakcji o tej porze roku, było zamknięte.
Port w Djupivogur |
Senne miasteczko... |
Ale jaja!! :P |
Galeria 'Bones, Sticks and Stones' |
Dzień się kończył, deszcz nie przestawał szumieć, wróciliśmy więc krętą droga do naszego ciepłego drewnianego lokum by spędzić wieczór wśród szeptów Huldufolk, pod zielonym niebem, na którym tańczyła dla nas po raz pierwszy aurora... :)
P.S. A w kolejnym wpisie opowiemy o innym mitycznym storzeniu zamieszkującym Fiordy Wschodnie - wężowatym potworze Lagarfljót, kuzynie naszego szkockiego potwora z Loch Ness!
Majestatyczny Búlandstindur |
cudowne zdjęcia i na 100% super przygoda! :D
OdpowiedzUsuńdziękuję :) O tak, wakacje na Islandii były niezpomniane!
UsuńNie miałam pojęcia, że jest tak oblegana a nie ukrywam że jest wysoko na mojej liście miejsc do odwiedzenia.
OdpowiedzUsuńW ostatnich latach Islandia przeżywa prawdziwy boom popularności. Nie wiem czy można tam wogole mówić o czasie 'poza sezonem' ;) Myślałam, że taki właśnie jest październik ale bardzo się myliłam. Przy najbardziej popularnych wodospadach trzeba było niemalże stać w kolejce a o kadrach bez ludzi można było całkiem zapomnieć ;) Aż strach pomyśleć jakie tłumy są na Islandii latem! Z drugiej strony wierzę w to, że w każdym kraju znaleźć jeszcze można miejsca, które są poza turystycznym szlakiem. Nam się udało :)
UsuńIslandia. Zawsze zdjęcia niosą ze sobą jakaś magię, urok i spokój. Może czasem niepokój ;-) Dzięki za piękna przygodę :-)
OdpowiedzUsuńA ja dziękuję za piękny komentarz :)
UsuńAle oni tak na poważanie z tymi Huldufolk? Piękne zdjęcia, cudnie się z Tobą zwiedza Islandię :)
OdpowiedzUsuńJak najbardziej poważnie :) Z tego, co czytałam to ostatnią blokada drogi przez zwolenników Hudufolk w Islandii miała miejsce w 2012 roku. Chodziło o zmianę trasy budowanej drogi w taki sposób, żeby nie naruszała domostw elfów. Urocze, prawda?!!:)
OdpowiedzUsuńP.S. Dziękuję!
Szaleni :).
UsuńISLANDIA... Czeka na mnie. Mam zaproszenie do Reykjaviku, ale czekam, aż nieco uspokoi mi się sytuacja zdrowotno-zawodowa :) Uwielbiam ten kraj! Właśnie taki, jakim jest. Surowy, trudny i piękny! Bardzo rzetelna relacja, piękne zdjęcia. Kawał dobrej roboty! Zazdroszczę wrażeń :)
OdpowiedzUsuń