Kiedy zamykam oczy i myślę o naszych ostatnich wakacjach to widzę głównie kolory, setki kolorów, zmieniające się jak szkiełka w kalejdoskopie. Barwne tkaniny, czapki, ulice wypełnione ludźmi w kolorowych ubraniach, stragany uginające się pod wielobarwnymi, pięknymi tkaninami; lokalne targi, kolorowe budynki, góry, intensywną zieleń podzwrotnikowego lasu... I kolorowe śmieci, niestety. Tak zapamiętam Peru, jako krainę pełną kolorów!
Nasze peruwiańskie wakacje to była fantastyczna podróż. Nie jestem pewna, czy tą intensywną eskapadę można wogole określić mianem wakacji, bo odpoczywaliśmy w jej trakcie bardzo niewiele. Ale tak to zazwyczaj jest, kiedy jedzie się do wymarzonego miejsca ze świadomością, że jest to prawdopodobnie jedyna okazja w życiu na jego eksplorację, prawda? O Peru marzyliśmy rodzinnie już od kilku lat – dzieciaki chyba od czasu, kiedy obejrzeliśmy wspólnie film Paddington. Kiedy tylko pytaliśmy Zuzie I Rysia o cel kolejnej podróży to ich odpowiedź zawsze brzmiała: Peru. A może nie Paddington był tu winien, tylko lamy i alpaki? ;) Dorośli marzyli o tej części świata od dawien dawna; kiedy tylko gdzieś w magazynie podróżniczym albo TV mignęło zdjęcie legendarnego Machu Picchu, to powracał sen o Peru. I w końcu przyszedł czas na spełnienie tego marzenia. Czy było tak, jak się spodziewaliśmy; czy rzeczywistość dorównała naszym oczekiwaniom?
Nasze peruwiańskie wakacje to była fantastyczna podróż. Nie jestem pewna, czy tą intensywną eskapadę można wogole określić mianem wakacji, bo odpoczywaliśmy w jej trakcie bardzo niewiele. Ale tak to zazwyczaj jest, kiedy jedzie się do wymarzonego miejsca ze świadomością, że jest to prawdopodobnie jedyna okazja w życiu na jego eksplorację, prawda? O Peru marzyliśmy rodzinnie już od kilku lat – dzieciaki chyba od czasu, kiedy obejrzeliśmy wspólnie film Paddington. Kiedy tylko pytaliśmy Zuzie I Rysia o cel kolejnej podróży to ich odpowiedź zawsze brzmiała: Peru. A może nie Paddington był tu winien, tylko lamy i alpaki? ;) Dorośli marzyli o tej części świata od dawien dawna; kiedy tylko gdzieś w magazynie podróżniczym albo TV mignęło zdjęcie legendarnego Machu Picchu, to powracał sen o Peru. I w końcu przyszedł czas na spełnienie tego marzenia. Czy było tak, jak się spodziewaliśmy; czy rzeczywistość dorównała naszym oczekiwaniom?
Odpowiem trochę
przewrotnie: przed wyjazdem za bardzo nie wiedziałam czego się spodziewać po
Peru oprócz słynnego, zapierającego dech w piersi widoku na Machu Picchu.
Rzeczywistość okazała się zaskakująca. Peru to piękny ale dziwny kraj, pełen
kontrastów i niespodzianek: rozległy ale zatłoczony (głównie przez turystów!);
pozornie jedno z najbezpieczniejszych państw Ameryki Południowej ale na każdym
kroku spotyka się tam uzbrojonych po zęby policjantów; zaskakująco drogi;
chaotyczny ale wszystko jednak jakoś funkcjonuje z dnia na dzień. Czas w Peru
płynie jakby inaczej. Serio, pojęcie czasu przez Peruwiańczyków jest kompletnie
różne od naszego, europejskiego. Nawet w ulotkach reklamujących wycieczki w
okolicy Cusco widnieje notka o tym, żeby do wszelkich godzinowych rozpisek
podchodzić z dużą elastycznością. 😉
Tak czy siak,
Peru zachwyca: dzikością przyrody, różnorodnością krajobrazu, kolorytem,
odmiennością kultury. Żeby to w pełni docenić trzeba być przygotowanym i na
takie atrakcje jak pobudki w środku
nocy, przejazdy telepiącym się busikiem po peruwiańskich bezdrożach, zgiełk I
szalony tłok, pustynne upały i brak tchu na pięciu tysiącach metrow… Ale warto,
uwierzcie mi! Może w czasie naszej peruwiańskiej podróży nie zawsze było różowo
I pachnąco, jednak pomiędzy tymi wczesnymi pobudkami I czasami niezbyt
komfortowymi przejazdami kryły się te najbardziej zapadające w pamięć momenty:
niesamowite widoki, co do których byłam wcześniej przekonana, że są tylko
wytworem filtrów I obróbki na IG; spotkania I rozmowy z mieszkańcami,
podpatrywanie ich codziennego życia, próbowanie lokalnej kuchni.
W Peru
zaliczyliśmy też kilka naszych prywatnych ‘NAJ’: była to NAJdalej na południe
położona destynacja w historii naszych rodzinnych podróży I pierwszy raz, kiedy
przekroczyliśmy równik (nie zdając sobie nawet z tego sprawy I smacznie
chrapiąc w samolocie). Peru to również NAJwyżej położony kraj, który
odwiedziliśmy i wdrapaliśmy się tam na niewyobrażalną dla nas dotąd wysokość:
prawie pięć tysięcy metrów nad poziomem morza. Pobiliśmy też własny rekord ilości
lotów w czasie jednych wakacji: lecieliśmy samolotem aż siedem razy (cztery
loty do/z Peru I trzy wewnętrzne). To na peruwiańskiej ziemi smakowaliśmy jedne
z NAJdziwniejszych potraw, jakie
zdarzało nam się jeść w podróży: zaczynając od surowej ryby, przez przysmak
Inków czyli cuy I mięso alpaki a kończąc na deserze zwanym queso helado, czyli
w dosłownym tłumaczeniu mrożony ser (przepyszny!). Myślę, że pod względem
doświadczeń kulinarnych tą podróż przebijają jedynie nasze wietnamskie wakacje.
Peru szlakiem Gringo.
Peru to olbrzymi I różnorodny kraj, zarówno pod względem krajobrazowym jak I pogodowym. Można w nim doświadczyć aż 28 z 32 występujących na całym świecie rodzajów klimatu! Nie wiem ile stref klimatycznych udało nam się zaliczyć, napiszę tylko, że były dni, kiedy pot lał się z nas strumieniami, były też takie, kiedy marzliśmy w zimowych kurtkach I czapkach a o głowy stukał nam grad. Zadziwiające było dla mnie to, że jeden krótki wewnętrzny lot był gwarancją na całkowitą zmianę pogody: I tak na przykład z pustynnej, suchej I gorącej Arequipy w godzinę przenieśliśmy się do wilgotnej I zamglonej Świętej Doliny Inków, która pierwszego dnia naszego pobytu bardziej przypominała Szkocję niż Amerykę Południową.
O ile okiełznanie
pogodowej różnorodności Peru było wykonalne przy odrobinie perspektywicznego
myślenia przy pakowaniu, to opracowanie planu podróży, pozwalającego na
zobaczenie wszystkich atrakcji tego kraju było po prostu niemożliwe! Przyznam, że jeszcze na etapie planowania
mieliśmy niezły dylemat co wybrać z całego ogromu peruwiańskich dobroci. Był też (niebezpieczny) moment, kiedy byliśmy bardzo
blisko upakowania w te szesnaście dni dziesięciu różnych punktów na mapie. Na
całe szczęście rozsądek wygrał, bo skończyłoby się na szalonym maratonie.
Koniec końców zdecydowaliśmy się skupić tylko na południowej części kraju.
Biorąc pod uwagę jak rozległe jest Peru, i to nie było łatwe.
Na naszej trasie
nie mogło oczywiście zabraknąć Cusco. Z Ollantaytambo przenieśliśmy się tam na
kolejne cztery noce, poznaliśmy odrobinę miasto i spełniliśmy jeszcze jedno
marzenie. Wyprawa na tęczową górę to była najbardziej szalona eskapada, jaką
zaliczyliśmy w Peru: siedem godzin w trzęsącym się wanie, który telepał się po
drodze nie istniejącej nawet na MapsWithMe, po to aby przez półtorej godziny
pospacerować na pięciu tysiącach metrów wśród najbardziej nierealnych
krajobrazów, jakie widziały nasze oczy! Cudowne, niezapomniane przeżycie,
któremu towarzyszył autentyczny brak tchu oraz szalejąca nad naszymi głowami
gradowa burza. :)
Tak więc
ruszyliśmy szlakiem Gringo, czyli trasą, którą podąża większość turystów.
Trochę jak nie my, ale na pierwszą wizytę w nieznanej nam zupełnie Ameryce
Południowej, z moim bardzo podstawowym hiszpańskim, jak znalazł! ;) Daliśmy sobie za to zapas czasu, żeby liznąć coś
więcej niż tylko najsłynniejsze i najbardziej zatłoczone atrakcje turystyczne;
żeby zatrzymać się na dłużej w miejscach, które nas zachwycą. Jeszcze na kilka
tygodni przed wyjazdem biliśmy się z myślami co do wizyty w Machu Picchu: wizja
wydania niemałej fortuny walczyła z chęcią spełnienia jednego z największych
podróżniczych marzeń. To drugie w końcu wygrało i, pomimo mieszanych uczuć co
do całego przedsięwzięcia, nie żałuję tej decyzji ani miliona wydanych monet! :P Prawdę mówili Ci, którzy twierdzili, że widoku na
zaginione miasto Inków nie zapomina się do końca życia! Ze względów finansowych
i trochę logistycznych zrezygnowaliśmy natomiast z wizyty w peruwiańskiej
dżungli. Jestem pewna, że na las tropikalny przyjdzie jeszcze czas, być może w
tej samej części globu, bo wizyta w Peru bardzo zaostrzyła mój apetyt na
Amerykę Południową. Jest pretekst, żeby wrócić!
Nasza peruwiańska trasa
Naszą podróż zaczęliśmy,
jak większość odwiedzających Peru, w Limie. Nasłuchałam i naczytałam się o tym
mieście, że mega niebezpieczne i jechałam tam mając lekki mętlik w głowie. Lima
zdecydowanie mnie nie zaczarowała: to wielkie, głośne, brudne i szalone miasto,
zasnute gęstą szarą mgłą ‘la garua’ przez większą cześć roku. Przez półtora dnia pobytu nie udało nam się
zobaczyć nawet skrawka błękitu nieba. Z drugiej strony znaleźliśmy kilka
kolorowych zakątków w centrum historycznym Limy, zjedliśmy pyszny i niedrogi, w
porównaniu z pozostałą częścią kraju, lunch i..nie daliśmy się okraść ani
porwać przez fałszywych taksówkarzy, których jest w Limie więcej niż tych
prawdziwych! :D
Lima i jej słynne wykuszowe balkony. |
Po dwóch nocach w Limie
polecieliśmy do Arequipy. Od pierwszego spojrzenia przez okno taksówki, którą
jechaliśmy z lotniska, od pierwszego spaceru, zakochałam się w tym miejscu.
Nawet Peruwiańczycy mówią z czułością i dumą, że to najpiękniejsze miasto ich
kraju. Arequipa zwana jest białym miastem bo większość pochodzących z ery kolonialnej
budynków zbudowana jest z kremowo-białej wulkanicznej skały ‘sillar, co nadaje
starówce wyjątkowo elegancki charakter. Miasta strzegą trzy potężne wulkany, ze
wspaniałym el Misti na czele. Po pobycie w szalonej, głośnej i pełnej smogu
Limie, klimatyczna Arequipa była jak raj na ziemi: cicho (w miare;)), czysto, bezpiecznie (to jedyne miasto w Peru, w którym na ulicach
centrum nie widać było policyjnej armii) i po prostu pięknie. W Arequipie
spędziliśmy sporo czasu specerujac po urokliwej starówce, aklimatyzując się
powolutku do wysokości (2400 metrów nad poziomem morza) i próbując specjałów
lokalnej kuchni, z pieczoną świnką morską na czele. Zwiedziliśmy też kolorowy
klasztor-miasto Świętej Katarzyny, wyskoczyliśmy na obrzeża miasta i
odwiedziliśmy jedno z najsłynniejszych muzeów w Peru (Museo Santuarios). Widok
z naszego hostelowego pokoju na wulkan El Misti tak bardzo przypadł mi do
gustu, że zostaliśmy w Arequipie na trzy noce zamiast, jak planowaliśmy
wcześniej, dwie.
Czuwający nad Arequipa wulkan El Misti |
Kolejny punkt
naszej eskapady to były już wysokie góry! Góry, których odrobinę się bałam bo
nie miałam pojęcia jak zniesiemy przebywanie na takiej wysokości. Wyruszyliśmy
z Arequipy ciemną, zimną nocą i pojechaliśmy w stronę Kanionu Colca. Na ponad
trzech tysiącach metrów spędziliśmy trzy cudowne dni, jedne z najpiękniejszych
w Peru, które wspominam najcieplej z całej podróży. Był czas i na słynne kondory, na eksplorację
samego kanionu oraz na rozkoszowanie się powolnym rytmem dnia i podglądanie
lokalnego życia w Cabanaconde. Góry okazały się łaskawe oraz, dziwnie (jak na
Peru) wyludnione a my nie dostaliśmy choroby wysokościowej i przetrwaliśmy
przejazd przez przełęcz na 4800 mnpm. Mój obraz Andów, który noszę teraz w
pamięci to rozległe, zapierające dech w piersi płaskowyże doliny Colca, strome,
poprzecinane zygzakami dróg ściany kanionu i cisza, jakiej nie doświadczyliśmy
nigdzie indziej w Peru. Trekking na dno kanionu zorganizowaliśmy na własną rękę
i polecam to każdemu, kto wybierze się w tamte rejony!
W Cabanaconde Andy calutkie dla nas! ;) |
A, że z doliny
Colca wszystkie drogi prowadzą do Arequipy, to spędziliśmy w moim ulubionym
mieście kolejny wieczór i noc. Pamiętam, jak wszyscy poczuliśmy się wtedy
jakbyśmy wracali ‘do siebie’.
Potem kolejny lot i już byliśmy w Cusco, w którym
jednak nie zabawiliśmy długo tylko czym prędzej, jeszcze z lotniska
przenieśliśmy się do Świętej Doliny Inków, coraz bliżej do wymarzonego Machu
Picchu. Naszym domem na trzy noce została osada Ollantaytambo. Wybraliśmy Ollanta (jak miasteczko nazywają miejscowi) licząc na prowincjonalną atmosferę, spokój i ciszę. Zastaliśmy za to prawdziwy tygiel turystyczny, gdzie wielkie autokary wycieczkowe bezustannie przywoziły nowe porcje tłumów. Na szczęście tłumy znikały wraz z godziną zamknięcia lokalnych ruin i Ollanta odzyskiwało swój czar: brukowane wąskie uliczki i niesamowite inkaskie mury były wtedy całe dla nas. Stamtąd
eksplorowaliśmy okoliczne miasteczka, rozpracowywaliśmy jak się jeździ ‘colectivos’
(przez co jednego wieczora omalże nie zostaliśmy z ręką w przysłowiowym
nocniku, pośrodku niczego i bez transportu) i zrujnowaliśmy finanse na
Inkaskich ruinach. W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień i wycieczka do
zaginionej cytadeli Inków. Przyznam się, że kiedy teraz to wspominam to nadal
trudno jest mi uwierzyć, że tam byliśmy. Czasami, żeby samej sobie to udowodnić
patrzę na nasze zdjęcie ze słynnymi ruinami w tle. To był pełen emocji, szalony
i męczący dzień ale wart każdej kropelki wylanego potu i kasy chyba też! Bo
kiedy pytam Zuzie co najbardziej zapamiętała z pobytu w Peru to niezmiennie
odpowiada, że właśnie Machu Picchu.
Urocze brukowane uliczki Ollanta |
A jednak, byliśmy przy Machu Picchu!! ;) |
Cusco z najlepszego punktu widokowego na miasto! |
Samo Cusco mnie zaczarowało, może nie aż
tak bardzo jak Arequipa ale ciężko było stamtąd wyjeżdżać, tym bardziej, że
musieliśmy wrócić do Limy.
Ostatnią noc i
dzień wakacji spędziliśmy w stolicy Peru, która, o dziwo, nie wydała się już mi
aż tak bardzo chaotyczna i szalona, jak na początku naszego pobytu. Tym razem
jednak uciekliśmy z centrum historycznego i spędziliśmy czas w dwóch
artystycznych, kolorowych dzielnicach Limy: Callao Monumental oraz Barranco.
Jadąc na lotnisko na lot powrotny do domu, przed oczami miałam wciąż
wielobarwne murale i instalację z Callao a w głowie rozbrzmiewała mi
peruwiańska Salsa...
Cdn.
Wspaniałą ta Wasza podróż, z ulgą przyjęłam na końcu cdn :) Podoba mi się plan Waszej trasy. Czekam na kolejne wpisy, bo ten to jak początek uczty. Pozdrawiam M
OdpowiedzUsuńPatrząc na tą podróż z perspektywy czasu to zmieniłabym co nieco w naszej trasie. ;) Dziękuję za miłe słowa i motywację do pisania!
UsuńMnie tez ucieszyło „cdn.” :)
UsuńCzekam cierpliwie bo po tej lekturze wiem, że warto 😊
Wspaniale się czyta i ogląda ❤️
A mnie ogromnie ucieszył ten komentarz!!! Aż chce mi się usiąść do dalszego pisania :)
UsuńOj Peru jest na mojej liście, wszystko przez ukochanego pisarza, ktoś zgadnie o kim mówię?
OdpowiedzUsuńCzyżby słynny mieszkaniec Arequipy - Mario Vargas Llosa? ;)
UsuńAle wspaniała wyprawa. Zdjęcia robią wrażenie
OdpowiedzUsuńCudowne widoki, wspaniała podróż. Piękne wspomnienia na zawsze.
OdpowiedzUsuńCzytając przeniosłam się na chwilę do Peru... :) Machu Picchu to również jedno z moich podróżniczych marzeń. Świetny wpis, czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńMIło mi, dziękuję! Ciąg dalszy w przygotowaniu ;)
UsuńZazdroszczę wyprawyprawy. Ja pewnie się nie wybiorę, bo za daleko.
OdpowiedzUsuńNiesamowite widoki. W takich miejscach to i miesiąc za mało.
OdpowiedzUsuńZgadzam się! Myślę, że na poznanie samego Peru potrzeba co najmniej kilku tygodni. Szczególnie, jeśli chce się dotrzeć również w te mniej turystyczne miejsca.
UsuńKraje Ameryki Południowej zdecydowanie tak... Pojechałabym..zapraszam też na lekcje hiszpańskiego jakby ktoś chciał się tam dogadać. :)
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie! Bez hiszpańskiego w Peru (i generalnie całej Ameryce Południowej) ani rusz ;)
UsuńPrzepiękny kraj. Pewnie i miesiąc to byłoby mało, ale myślę, że w 16 dni spokojnie można zobaczyć co ciekawsze - tak jak Wy.
OdpowiedzUsuńCudowna podróz. Przeczytałam z zapartym tchem. Na dzunglę pryzjdzie z cała pewnościa czas. Ona w wielu miejscach Ameryki Południowej wyglada podobnie. Jestesmy wspaniała podróniczą rodzinka:)) Pozdrawiam:))
OdpowiedzUsuńUlu, dziękujemy! ;) A jaki kraj poleciłabyś jeśli chodzi o odwiedziny w dżungli właśnie? Słyszeliśmy, że Ekwador jest pod tym względem wspaniały.
UsuńZdjęcie teg wulkanu El Misti o zachodzie słońca mnie oczarowało! Nie wiem czy Peru bym odwiedziła, ale wygląda fascynująco :)
OdpowiedzUsuńEl Misti robi wrażenie! I wzbudza respekt. Dla kochających przygody organizowane są wycieczki na szczyt tego wulkanu (5822 mnpm!).
UsuńDla mnie jest to za bardzo ekstremalna podróż, ale wasze zdjęcia są przyjemne, piękne i zachęcające. Co natomiast chętnie mnie interesuje w Peru? Ubrania i obrusy :)
OdpowiedzUsuńPeruwiańskie materiały i wyroby z wełny to osobna historia! ;) Są przepiękne! Na pewno przygotuję na ten temat wpis, bo lokalne wyroby po prostu mnie zachwyciły. Mieliśmy okazję dowiedzieć się co nieco o sposobach farbowania wełny, podpatrzeć jak tkane są materiały. A na razie zapraszam na nasz fanpage na fb i Instagram - sporo tam zdjęć kolorowego peruwiańskiego rękodzieła, również obrusów. ;)
UsuńWidzę,że podróż się udała! Mam nadzieję, że nasze wskazówki dotyczące MP pomogły. Piękne zdjęcia, żałuję że z powodu odwołanego lotu nam nie udało się dotrzeć do Arequipa ;( ale cieszę się, że tam dotarliście! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTak, podróż była niezapomniana! Arequipa to zdecydowanie moje ukochane miejsce w Peru. Żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu, żeby poznać te mniej turystyczne zakątki w okolicy. Na przykład rezerwat Salinas y Aguada Blanca, który mieliśmy okazję podziwiać jedynie z okien busika wracając z Kanionu Colka. Widoki były cudowne!
UsuńP.S. Oczywiście, wszystkie wskazówki były na wagę złota przy planowaniu tych wakacji. ;)
Czekamy na nastepny wpis! Nie ukrywam, ze Wasza wyprawa stala sie inspiracja dla nas. Super zorganizowana, chyba wycisneliscie wszystko co najlepsze w Peru i to w 16 dni. Zdjecia sa fantastyczne, perfekcyjnie oddaja atmosfere tego miejsca i Peruwianczykow. Co moge wiecej napisac, 2020 jest juz zarezerwowany na Peru. Wreszcie zobacze Andy, moje marzenie - Santa Cruz trekking snil mi sie juz kilka razy :-) Bedziemy mieli wiele pytan .....
OdpowiedzUsuńFajny wpis
OdpowiedzUsuń