Jak ugryźć Kantabrie?

Najlepiej doslownie - cos wrzucic na zab! :) I tak wlasnie bylo z nami: na Kantabrie mielismy doslownie kilka godzin i duza czesc tego czasu spedzilismy...jedzac. Bo przeciez grzechem byloby nie sprobowac swiezych owocow morza w w ulubionej knajpce mieszkancow Santander. Niewybaczalne byloby ominiecie szerokim lukiem prawdziwej lodziarni gdzie wybor smaku lodow sposrod dziesiatkow dostepnych jest przygoda sama w sobie... Ale nie martwcie sie, oprocz specjalow dla podniebienia sa tu tez wyborne atrakcje dla oka i ducha: jaskinie pelne paleolitycznych malowidel, urokliwe sredniowieczne brukowane miasteczka i klimat jak z poludnia Wloch :)
Tak szczesliwie sie zlozylo, ze do Asturii jechalismy przez kawaleczek Kantabrii. Wyladowalismy w Santander tuz przed poludniem, a ze do przejechania mielismy zaledwie troche ponad sto piecdziesiat kilometrow, to zostalo nam pol dnia na to, zeby rozejrzec sie po kantabryjskich okolicach :)
Nasze pierwsze kroki w Santander i...wielkie zdziwienie: w niedziele zycie tutaj zamiera - nikt nie pracuje, sklepy pozamykane, cisza i  spokoj na ulicach. Na szczescie restauracje i knajpki dzialaja! I ta, do ktorej bardzo chcielismy isc, rowniez.
Lubimy jadac w miejscach, gdzie stoluja sie miejscowi wiec przed wyjazdem zasiegnelismy jezyka gdzie najlepiej jest zjesc lunch w Santander i...padlo na La Gaviota!
Knajpka z zewnatrz wygladala niepozornie a w dodatku, kiedy my sie tam zjawilismy byla zupelnie opustoszala. Bo Hiszpanie nie mysla nawet o jedzeniu lunchu wczesniej niz okolo 14 ;) W La Gaviota menu jest tylko w jezyku hiszpanskim.Wlasciciel i obsluga nie mowia slowa po angielsku i...troche czasu nam zabralo przebrniecie przez karte i zamowienie naszego 'menu del dia'. Ale to, co wjechalo wkrotce na stol warte bylo kazdego wysilku lingwistycznego!

Specjaly kuchni polnocno-hiszpanskiej: fabada (zupa z fasoli), pastel de cabracho z majonzem, oliwki, paella z owocami morza i chipirones czyli zmazone malutkie kalmary :)
Po raz kolejny zamowilismy dwa razy wiecej jedzenia niz bylismy w stanie zjesc (Wam tez sie to zdarza na wakacjach? ;)) ale co tam...raz sie zyje a swiezutkie kalmary nie kroluja na naszych talerzach na co dzien! Zeby to wszystko skonsumowac zabawilismy w la Gaviota bardzo dlugo, tak dlugo, ze lokal powoli zapelnil sie halasliwymi hiszpanskimi rodzinami schodzacymi sie na niedzielny lunch. Po niekonczacych sie mlaskaniach, oblizywaniach palcow (ktorymi Zuzia i Rysiu wybierali co lepsze kaski z paelli ;)) i westchnieniach (bo brzuchy byly bardzo ciezkie) ruszylismy dalej, w kierunku Santillana del Mar, zawadzajac w pierwszej kolejnosci o jaskinie w Altamirze.
Kantabria pelna jest jaskin z malunkami z okresu paleolitycznego ale ta w Altamirze jest najslynniejsza, najwieksza i z rodzinna historia odkrycia slynnych malunkow w tle ;) W 1879 roku  mala Maria, corka hiszpanskiego archeologa Sanz de De Sautuola, jako pierwsza wypatrzyla rysunki bizonow na scianach Altamiry. A rysunki to nie byle jakie! Piekne, bardzo realistyczne i olbrzymie - niektore pokrywaja metry kwadratowe scian i sufitu jaskini. Jesli pomyslimy, ze powstaly ponad dwadziescia tysiecy lat temu, nierzadko przy uzyciu bardzo wysublimowanych technik, to az dreszcz przebiega po plecach! Po scianach Altamiry galopuja konie, bizony i cale stada rysowanych wdzieczna kreska jeleni...I wrazenie byloby jeszcze wieksze, gdyby zwiedzajacym dane bylo obejrzec oryginaly. Niestety, jaskinia w Altamirze od kilku lat jest permanentnie zamknieta aby chronic malunki przed zgubnym wplywem atmosfery i wilgoci a dla turystow wybudowano na pocieszenie wielka replike. Przyznaje, ze jest bardzo realistyczna ale...to nie to samo! Dlatego, glodni autentycznych artystycznych doznan jaskiniowych obiecalismy sobie wrocic kiedys do Kantabrii i 'zaliczyc' kilka mniejszych jaskin, zanim nam je zamkna przed nosem! (na przyklad jaskinia El Castillo lub Las Monedas )
A z Altamiry to juz byl rzut beretem do Santillana del Mar!
Santillana, to miejsce, ktore bardzo chcialam zobaczyc. I nie tylko dlatego, ze wymieniane jest jako jedno z 'Top pieciu najpiekniejszych miejscowosci Hiszpanii'. Zaintrygowala mnie jego nazwa, w ktorej kryja sie az trzy klamstwa (la villa de las tres mentiras, jak nazywaja ja sami Hiszpanie) ;) Po pierwsze: miejscowosc ta nie jest swieta ('santi') i po drugie, nie jest plaska ('llana'). Nie dajcie sie tez  zwiesc temu 'del mar' w nazwie bo Santillana wcale nie lezy nad morzem. A szkoda, bo byloby jeszcze piekniej! :) Co do pierwszego klamstwa to nie do konca sie zgadzam, bo Santillana ma swoja swieta - Julianne, ktorej szczatki spoczywaja w przepieknym romanskim kosciele kolegiackim pod jej wezwaniem.
Troche sie obawialismy tej wizyty w Santillana. Naczytalismy sie, ze to taka turystyczna pulapka, zatloczona i wykreowana pod gusta wycieczek autokarowych... W sezonie trzeba podobno parkowac kilkanascie kilometrow za miasteczkiem, bo blizej nie ma szans na znalezienie wolnego miejsca. Jednak podrozowanie poza sezonem sie oplaca! :) Nie powiem, zeby brukowane uliczki Santillany swiecily pustkami, ale na pewno nie bylo tlocznie. A starowka Santillany jest po prostu przeurocza - kompletne sredniowieczne miasteczko, z ukwieconymi kamieniczkami, malenkimi zaulkami i placami na ktorych rosna drzewka pomaranczowe. Koloryt miasteczka zadziwia, bo zupelnie nie przypomina bialych pueblos z poludnia Hiszpanii. Domy sa w kolorze cieplej sepii, na balkonach czerwienia sie pelargonie i wesolo powiewa rozwieszone wszedzie pranie...i na kazdym rogu jest sklepik z milionem smakow prawdziwych lodow. Przez moment mielismy wrazenie, ze nie jestesmy  w Hiszpanii ale w slonecznej Italii! ;)
Spedzilismy cale popoludnie wloczac sie odrobine bez celu, a to podjadajac lody a to popijajac caffe con leche i chlonac ta fajna, wakacyjna atmosfere Santillany. Az doszlismy do XII-wiecznej  kolegiaty Swietej Juliany i postanowlilismy zajrzec do srodka. A tam zastalismy...jedne z najpiekniejszych romanskich kruzgankow, jakie widzialam w trakcie naszych podrozy! I jeszcze mile zdziwienie - mozna robic zdjecia! Ku uciesze Rysia i Zuzi mozna tez bylo biegac naokolo klasztornego dziedzinca :) Wogole mam wrazenie, ze dzieciom w Hiszpanii wolno wiecej ;)
Slonce bylo juz bardzo nisko, kiedy opuszczalismy Santillane. I jechalismy prosto w deszcz i w krete drogi Asturii. na ktorych sie odrobine zgubilismy...Ale to juz zupelnie inny temat...;)
Kolegiata od strony wewnetrznego dzidzinca
Kolegiata od strony bramy glownej tez pieknie sie prezentuje

1 komentarz

  1. Cudnie :) Piekne miasteczko :) Co do jedzenia, to my takze uwielbiamy rozkoszowac sie lokalna kuchnia, czesto ponad nasze mozliwosci ;)

    OdpowiedzUsuń