Prosze slonia czyli jedziemy na safari!


Jadac do Indii mialam swoja mala liste marzen do zrealizowania. Bylo na niej kilka punktow, na przyklad rejs lodzia mieszkalna Kettuvallam po keralskich rozlewiskach (zrobione!), spacer wsrod herbacianych ogrodow (odhaczone!:)) i safari w ktoryms z licznych parkow narodowych Kerali. Powiem nawet, ze co do tego ostatniego punktu to mielismy bardziej sprecyzowane zyczenie, ktore brzmialo: 'Mama, my chcemy zobaczyc slonia!!!' :)  I nie chodzi tutaj o wizyte w zoo czy tak zwanym 'sierocincu' dla sloni, ktore sa w Indiach bardzo popularne. Tam miedzy innymi trenuje sie slonie swiatynne i przygotowuje je do brania udzialu w procesjach i festiwalach. Opinie na temat tego, jak slonie sa tam traktowane, sa podzielone i to temat na osobna notke, o ktora sie zapewne kiedys pokusimy... A wracajac do meritum: chcielismy zobaczyc slonie w ich naturalnym srodowisku, radosnie machajace traba i uszami i...wolne!
Patrzac na zdjecie powyzej juz sie pewnie domyslacie, ze to marzenie sie spelnilo :) Dodam, ze nawet w dwojnasob!
A bylo to tak: najpierw musielismy wstac bladym switem i trzesac sie z zimna (bo dzungla wczesnym rankiem jest zaskakujaco chlodna!) i na glodniaka ruszylismy na polgodzinna przejazdzke niemilosiernie podskakujacym jeepem przez busz, w kierunku Parku Tholpetty. Wybralismy opcje porannego safari bo szanse na spotkanie zwierzyny sa wieksze a do tego w bonusie jest piekne niskie swiatlo :) Jednak pazdziernik to nie jest idealny czas na safari, z czego zdawalismy sobie sprawe. Po dlugim monsunie dzungla jest bujna i wilgotna, z masa pokarmu i wody pitnej dla zwierzat. Co innego w okresie suchym! Wtedy wszystko, co zyje wychodzi z buszu w poszukiwaniu wody i szanse na wspaniale spotkania rosna. Dlatego nie mielismy wielkich oczekiwan... Liczylismy najwyzej na spotkanie z gigantyczna wiewiorka z Malabaru ;)
Ale, ale...nie dojechalismy nawet do bram parku, kiedy nasz kierowca nagle sie zatrzymal i zaczal bardzo energicznie pokazywac cos na poboczu drogi. Stal tam...sam on. Nasz wymarzony wielki pan slon, a wlasciwie, jak sie potem okazalo, slonica :) Leniwie, bez pospiechu siegala traba po smakowite galazki i pakowala je do wielkiej paszczy, zupelnie nie zrazona faktem, ze ma coraz wieksza widownie. Kilkutonowa sila spokoju :) Bez ogrodzenia, kraty, kilka metrow od nas...to robi wrazenie! Powiem szczerze, ze moglabym zostac przy tej drodze i cieszyc oczy widokiem 'sloninki' przez dlugi czas, jednak mielismy juz zaklepane safari i trzeba bylo ruszac w dalsza droge.


Na nasze safari wybralismy Park Tholpetty bo byl najblizszy naszego miejsca zamieszkania; niewielki ale na pierwszy raz w sam raz! Jednak w Wayanad do wyboru jest kilka miejsc idealnych na safari: oprocz wspomnianego wczesniej Tholpetty jest tez park Mhutanga (juz sama nazwa kojarzy mi sie ze scena rodem z ‘Ksiegi Dzungli’ Kiplinga ;)) oraz najdalszy (w sasiadujacym stanie, Karnatace) Narodowy Park Nagarahole, ktory nazywany jest czesto’Tygrysia Stolica’ :) 
Poniewaz, ku naszej wielkiej radosci, slonia 'zaliczylismy' nawet jeszcze przed rozpoczeciem wlasciwiego safari to bylismy calkiem usatysfakcjonowani i nie mielismy juz zbyt wielkich oczekiwan co do naszej objazdowki jeepem po parku Tholpetty. Jednak tego dnia dopisywalo nam szczescie :) Kolejna godzina wytrzasania siedzen na twardej lawce lesnego jeepa obfitowala w fajne spotkania! Makaki towarzyszyly nam przy zalatwianiu formalnosci (ktorych w Indiach jest zawsze i wszedzie pelno!) i chetnie pozowaly do zdjec. A kiedy tylko ruszylismy jeepem w glab dzungli najpierw pokazaly sie pelne gracji keralskie jelenie, cale stada. Chwile pozniej, kiedy jeep bezglosnie toczyl sie po wyboistej drodze na wylaczonym silniku, uslyszelismy dziwne odglosy...cos, jakby pochrzakiwania. Potem szelest lisci, odglos lamanych galazek i pan dzik wyszedl z buszu prawie pod kola naszego samochodu. 
Dla Zuzi i Rysia hitem safari byly gigantyczne wiewiorki malabarskie. Wyobrazcie sobie dwukolorowe, metrowej dlugosci gryzonie z wielkimi ogonami, wesolo skaczace po drzewach! Nie mozna ich nie polubic :)
Krola dzungli, tygrysa, nie spotkalismy na swojej drodze (moze to i lepiej ;)) ale...deptalismy mu chyba po pietach! Slad krolewskiej wielkiej lapy odcisniety w blocie byl calkiem swiezy, kiedy wypatrzyl go nasz przewodnik. 
Wrocilismy po godzinie pelni wrazen i naprawde zadowoleni. Nasi dwaj przewodnicy zupelnie nie mogli tego zrozumiec, bo jak wciaz powtarzali 'to zly czas na safari, o tej porze roku nie ma zwierzat w lesie'!!! Zastanawiam sie w takim razie jak wygladaloby nasze safari w szczycie sezonu? ;) Zapewne zobaczylibysmy wiecej zwierzyny i ... wiecej jeepow na lesnych drogach. A w pazdzierniku mielismy niemalze caly park Tholpetty dla siebie! Moze mamy mniejsze wymagania, bo zadni z nas 'safari wyjadacze' a moze po prostu jestesmy jacys dziwni?? ;))
Bo o co tak naprawde chodzi w calym tym safari? Oczywiscie, ze wazne jest ile i jakie zwierzeta sie spotka ale nie to jest podstawa uroku calej imprezy. Przynajmniej dla mnie :) Bo najbardziej ekscytujace jest oczekiwanie, co bedzie za nastepnym zakretem lesnej drozki, co kryje sie w cieniu albo za drzewem; i ten dreszczyk niepewnosci przebiegajacy po plecach kiedy glosniej skrzypnie galazka...bo czy to przedziera sie przez krzaki slon, czy wielki bizon a moze skrada sie sam tygrys? ;) Czasami okazuje sie, ze to tylko paw albo inna drobnica i...mozna wtedy odetchnac z ulga, albo z rozczarowaniem, w zaleznosci od charakteru :) Mysle, ze kazdy, kto chociaz raz doswiadczyl safari na wlasnej skorze, ten nie bedzie juz wiecej mial radosci z ogladania zwierzat w zoo, chocby nie wiem jak bylo ono 'eko' czy 'przyjazne naturze'.

Ekipa gotowa do drogi






To my ogladamy zwierzeta czy one nas? ;))


Dzik jest dziki...:)
W dzungli nawet pajeczyny sa niezwykle i w skali makro!

Krol tu byl...

Wiewiorki Malabarskie - najweselsze zwierzaki w Wayanad :)




Jesli myslicie, ze to byl koniec wrazen tego dnia, to nas nie znacie! Wieczorem, a wlasciwie ciemna noca, zaladowalismy sie znowu na trzesacego jeepa i ruszylismy na przejazdzke przez dzungle. I wtedy nastapilo spotkanie ze sloniem numer dwa, powiedzialabym, spotkanie trzeciego stopnia... Slonica stala ze swoim malym tuz przy drodze, widac bylo ogromny zarys jej glowy i uszu. I zdecydowanie nie spodobalo jej sie, ze nasz jeep zatrzymal sie kilka metrow od niej i sloniatka, nie przypadlo tez jej do gustu swiecenie wielka latarka w jej strone... Nie mielismy pojecia, ze slon moze wydac tak glosny i przerazajacy odglos! To bylo ostrzezenie, komunikat: 'spadajcie i zostawcie nas w spokoju'. Co tez natychmiast uczynilismy !!!! :) Nie wiedzialam, ze jeep moze rozwinac taka predkosc :)
O tym, ze wieczorne wydarzenia byly dosc traumatyczne, szczegolnie dla mlodszej czesci ekipy, swiadczy poranna rozmowa nastepnego dnia:
'To co Zuzia, chcesz sie przejechac na sloniu?'
'Mama, a co to jest slon??' 
:))))))


Brak komentarzy

Prześlij komentarz