Slonie, herbata i kokosy czyli dwa tygodnie w Krainie Bogow


Wrocilismy z Krainy Bogow - Kerali. Pomimo tego, ze od naszego powrotu minelo juz troche czasu to wciaz trudno jest mi wrocic do rzeczywistosci. Trudno zapomniec bujna, szalona wrecz zielen o setkach odcieni, herbaciane ogrody, porosniete palmami kanaly rozlewisk, rajskie plaze a przede wszystkim, serdecznych i otwartych mieszkancow Kerali :) To byla podroz marzen! Przed naszym wyjazdem kilka osob juz tradycyjnie dziwilo sie, ze jedziemy do Indii z dziecmi, kilka probowalo nas zniechecic - bo niebezpiecznie, brudno i na pewno sie rozchorujemy. Ale byli tez i tacy, ktorzy ostrzegli mnie, ze po pierwszej wizycie w Indiach wraca sie stamtad odmienionym, ze Indie mozna tylko albo pokochac albo znienawidzic. Nie ma nic pomiedzy. A jak jest z nami?
Przeczytajcie, a sami sie przekonacie? ;)

Powiem krotko: jestesmy straceni :)
To, ze wrocimy do Indii jest pewne, pozostaje tylko pytanie: kiedy. Przyznaje, ze podrozowanie po tym kraju to nie idylla: Indie sa chaotyczne, zwariowane, nieprzewidywalne, glosne i zatloczone. Ale dodajmy do tego kolory, dzika przyrode, wspaniala kulture, muzyke, aromatyczna kuchnie i cudownych ludzi i otrzymamy bajkowa cudowna mieszanke. Moja znajoma, ktora pochodzi z poludnia Indii ale mieszka teraz w Kanadzie powiedziala mi, ze za kazdym razem kiedy wraca z odwiedzin w rodzinnych stronach to czuje sie jakby ogluchla. Znikaja wszystkie trele, odglosy dzungli, halasy z ulicy, spiewy ze swiatyni, caly ten cudowny indyjski szum... To prawda - nawet nam teraz tego troche brakuje, szczegolnie w uspionej jesienia Szkocji :)
Mysle, ze dobrze zrobilismy wybierajac wlasnie Kerale na nasze pierwsze spotkanie z Indiami. Nie na darmo miejscowi nazywaja ja Kraina Bogow. To taka lagodniejsza wersja Indii: spokojniejsza, bogatsza, rajsko zielona i miejscami bardzo jeszcze dzika. Nieziemsko piekna :) Keralczycy to chyba najsympatyczniejsza, najbardziej otwarta nacja, jaka napotkalismy w czasie naszych dotychczasowych podrozy. I uwielbiaja dzieci :) Zuzia byla przez wszystkich tak intensywnie (i z czuloscia) szczypana w policzki, ze po dwoch dniach dostala na buzi wysypke ;)))
I jeszcze informacja dla wszystkich obawiajacych sie podrozy do Indii z dziecmi: mozna tam pojechac i sie nie rozchorowac! Trudno w to uwierzyc ale zadne z nas nie mialo nawet najdrobniejszych problemow zoladkowych. Nie liczac Zuzi choroby lokomocyjnej na kretych waskich gorskich drogach Kerali. Ale to sie nie liczy :) Powiem wiecej - miejscowa kuchnia bardzo nam sluzyla i ja sama gorzej czuje sie teraz po przyjezdzie i powrocie do zachodniego sposobu jedzenia. Mysle, ze kluczowe dla naszego zdrowotnego sukcesu byly dwie rzeczy: po pierwsze pilismy tylko i wylacznie wode butelkowana lub przegotowana i ta sama zasade stosowalismy przy myciu zebow. Czasami nie bylo latwo, bo oznaczalo to odmawianie sobie napojow chlodzacych z lodem, ale jak widac oplacalo sie to male poswiecenie :) Po drugie w Indiach panuje cudowny zwyczaj mycia rak przed jedzeniem, ktorego przestrzegaja wszyscy. W kazdej restauracji czy barze znajduja sie umywalnie, gdzie miejscowi myja rece przed, w trakcie i po posilku. My sami robilismy dokladnie to samo.
Mam tez podejrzenia, ze do naszego zdrowia przyczynila sie pokazna ilosc kokosa dodawanego do niemalze kazdej keralskiej potrawy i litry wypitej slodkiej chai (miejscowej herbaty) ;)

W czasie dwoch tygodni podrozy po Krainie Bogow przejechalismy prawie dwa tysiace kilometrow. Oczywiscie nie jako kierowcy!! Po dwoch dniach jazdy po keralskich drogach zrozumialam dlaczego turystom zaleca sie raczej wynajecie samochodu z szoferem. Zeby jezdzic samochodem po Indiach, trzeba sie tam urodzic, mieszkac i opanowac zasady miejscowego ruchu drogowego, ktore najprosciej ujac mozna jako...brak jakichkolwiek zasad! Na poczatku poruszanie sie po indyjskich drogach, nawet jako pasazer, jest odrobine przerazajace. Ale jesli juz przyzwyczaimy sie do ciaglego tloku, wyprzedzania na trzeciego i czwartego oraz niespodzianek w postaci zdartej nawierzchni na glownej drodze krajowej, to jest juz wszystko OK. Grunt to spokoj i poczucie humoru :) Plus lepiej nie przewidywac dokladnych czasow przejazdu bo wszystko i tak wezmie w leb ;)))) Pomimo tego wszystkiego, i na cale szczescie, nigdy nie bylismy swiadkami wypadku drogowego. Mielismy duzo szczescia bo trafilismy na spokojnego i dobrego kierowce, ktory nigdy sie nie spieszyl a nieprzewidziane sytuacje na drodze zawsze kwitowal usmiechem. Oprocz tego byl niezastapionym tlumaczem w miejscach, gdzie akurat nikt nie mowil po angielsku, doradca, przewodnikiem i ... wyrastal jak spod ziemi w najmniej spodziewanych momentach, gdy akurat moglismy go potrzebowac.
Ranjith przewiozl nas od kolonialnego Kochi na dzika polnoc, do dzungli w Wayanad. Potem przez dwa sasiadujace stany, Karnatake i Tamil Nadu, pokonujac cztery parki narodowe, przenieslismy sie do pachnacego herbata, gorzystego Munnar. Kolejny etap podrozy to rozlewiska Kottayam, skad przejechalismy prawie na sam poludniowy koniuszek stanu, do stolicy Kerali - Trivandrum.


Jakby tego bylo nam malo, posmakowalismy rowniez jazdy indyjska koleja (a ile sie przedtem nadenerwowalam!;)), zabytkowa kolejka gorska, plywalismy na waziutkich czolnach i wielkich lodziach mieszkalnych kettuvallam, jezdzilismy na sloniu, wspinalismy sie na latarnie morska w czasie burzy i tropilismy dzikie guary w dzungli...
O czym napiszemy ze szczegolami w kolejnych notkach o Kerali...zapraszamy!


Brak komentarzy

Prześlij komentarz