Slychac szum fal... Nawolywania rybakow przy chinskich sieciach na promenadzie. Uliczny zgielk. I niekonczace sie, nigdy nie milknace odglosy klaksonow na ulicach miasta :)
Fort Kochi, perla Malabaru, to byl nasz pierwszy przystanek w Kerali. Wymeczeni prawie 24-godzinna podroza i po mega dlugiej odprawie na lotnisku, zajechalismy o 6 rano przed brame naszego pensjonatu. Indie witaly nas ulewnym deszczem...
Potem bylo na szczescie juz tylko lepiej: cieple przywitanie naszych gospodarzy, chai z duza iloscia mleka i cukru i piec godzin snu w klimatyzowanym pokoju (o dzieki wam, bogowie!!) sprawily, ze bylismy gotowi na pierwsze spotkanie z Kochi.Kochi to nieduze miasto, ale podczas naszego pierwszego spaceru zrobilo na nas wrazenie strasznie glosnego i zatloczonego. Zapewne dlatego, ze nie widzielismy jeszcze innych miast w Kerali, wtedy docenilibysmy jego malomiasteczkowosc :) Okazalo sie tez, ze nie wiemy jak ogarnac szalony ruch uliczny i...nie potrafimy (albo raczej nie mamy odwagi!) przejsc na druga strone ulicy! Nabycie tej umiejetnosci wymagalo hartu ducha i doswiadczenia i po kilku dniach bylo juz odrobine latwiej ;) Czasami wystarczalo bohaterskie wtargniecie na srodek ulicy, z uniesiona wysoko reka - to byl sposob Taty Zuzi i Rysia. Ja tak odwazna nie bylam i wyrobilam sobie inna metode - zazwyczaj staralam sie 'podlaczyc' do przechodzacego przez ulice lokalnego mieszkanca...:)
Albo, zamiast chodzic piechota mozna po Fort Kochi poruszac sie...oczywiscie tuk-tukiem! Malutkie trojkolowe taksoweczki sa w stanie pomiescic zadziwiajaco duzo pasazerow i bagazu oraz wcisnac sie w najbardziej ruchliwa i zatloczona uliczke. Tuk-tuki przypominaly nam kubanskie coco-taxi, jednak przyznac musze, ze Indyjskie odpowiedniki byly solidniejsze i ... wiecej trabily :) Jazda roztrzesionym tuk-tukiem byla ulubiona rozrywka Zuzi i Rysia i co dziwne, Zuzi nie przeszkadzaly nawet benzynowe opary, ktore zawsze spowijaly pasazerow ;)) Jesli juz zdecydujecie sie na jazde tuk-tukiem to uwazajcie czy jedziecie tam, dokad chcieliscie - w Fort Kochi tuk-tukowi kierowcy czesto bez pytania zawoza turystow do sklepow z pamiatkami, skad dostaja za ta 'przysluge' odpowiedni napiwek. To czesty proceder i niestety rowniez my padlismy jego ofiara, czego skutkiem jest moja piekna pamiatka z Indii - bransoleta z Kaszmiru ;))
Gdzie warto pojsc bedac w Fort Kochi, kiedy juz
opanuje sie poruszanie po miescie? Mysle, ze takim miejscem, godnym polecenia a
pominietym we wszystkich znanych mi przewodnikach jest miejska pralnia Dhobi
Khana. Jesli lubicie podgladac miejscowe zwykle zycie, to zaznaczcie ten punkt
na mapie Kochi. To tam pierze sie, krochmali i prasuje w kant koszule i
przescieradla z calego miasta! A wszystko recznie, takimi samymi metodami jak
dziesiatki lat temu. Bo w wiekszosci indyjskich domow nie ma pralek automatycznych
:) Dhobi Khana to szereg kilkunastu betonowych komorek, gdzie bielizna jest
dokladnie prana, plukana i krochmalona. Kazda komorka ma swojego pracza, lub
praczke, ktory zajmuje sie swoja porcja prania. Osobny barak to prasowalnia,
gdzie w ruch ida stare, zeliwne, ciezkie zelazka. A na tylach pralni, na
swiezym powietrzu znajduje sie zmyslna konstrukcja z drewnianych szczebelkow,
na ktorych pranie suszy sie w Keralskim sloncu. Wstep do pralni miejskiej jest
wolny a turysci przyjmowani sa szerokim usmiechem :)
Dhobi Khana - miejska pralnia Kochi |
Pralnia, to pozostalosc po czasach, kiedy Fort Kochi
znajdowalo sie pod rzadami Korony Brytyjskiej (tak, tak - pierwszymi klientami
Dhobi Khana byli brytyjscy oficerowie!). Takich 'pamiatek' po innych
kolonizatorach jest w miescie wiele. W ciagu ostatnich kilkuset lat
burzliwej historii, Fort Kochi przechodzilo z rak do rak kolejnych zdobywcow.
To, co pozostalo do dzisiaj to bardzo sympatyczna mieszanka kolonijnej
architektury portugalskiej i holenderskiej z wplywami chinskimi oraz
brytyjskimi a wszystko to okraszone kolorami Indii :) W Kochi, w kosciele
Swietego Franciszka pochowano najslynniejszego portugalskiego podroznika, Vasco
da Gama, i rowniez tutaj znajduje sie jedna z najstarszych bazylik w Indiach -
Santa Cruz (takze wybudowana przez Portugalczykow).
Wiec nie dziwota to, ze kulinarnie Kochi tez jest bardzo roznorodne i mozna tu znalezc restauracje serwujace dania z nieomalze kazdego zakatka swiata.
Wiec nie dziwota to, ze kulinarnie Kochi tez jest bardzo roznorodne i mozna tu znalezc restauracje serwujace dania z nieomalze kazdego zakatka swiata.
Milosnicy zakupow musza odwiedzic ulice Princess Street, gdzie
w niezliczonych malych sklepikach znalezc mozna wszystko, czego dusza zapragnie
a nawet jeszcze wiecej! Jesli nie znajdziemy tuniki albo spodni w naszym
rozmiarze to zreczny krawiec uszyje je nam na miare i z wybranego materialu w
ciagu pol godziny. A materialy...mmm, marzenie! Zuzia wyjechala z Kochi z para
nowiutenkich slicznych spodni w indyjskie slonie. Za grosze :) Poza tym w Kochi
zakupy robi sie przyjemnie i bezstresowo - nie spotkalismy sie zupelnie z tak
nagminnym w Maroko czy na Kubie nagabywaniem. Owszem - sklepikarze zachecali do
zajrzenia do sklepu ale wszystko w granicach rozsadku i stanowcze 'dziekuje' zazwyczaj
robilo swoje.
Na koniec zostawilam dwa hity Fort Kochi, ktore zaliczyc
musi kazdy odwiedzajacy to miasto :) Bez nich to jakby odwiedzic Paryz i nie
byc przy wiezy Eifla albo ominac krzywa wieze w Pizie!!
O chinskim wynalazku w Kochi i pradawnym teatrze Kathakali juz wkrotce na Kierunku Kuba i reszta swiata! ;)
Tuk-tuk z klima! :)) |
Kolorowo i tloczno! |
...i muralowo! |
Pozostalosc po Portuglczykach - Bazylika Santa Cruz |
Z przyjemnością obejrzałam Twoją relację. Byłam tam trzy lata temu, pamiętam straszny upał. Niestety nie widziałam tych pralni, byłam na wycieczce zorganizowanej i nie ujęli tego w programie. Gdybym widziała Twoją relcje wczesniej to może bym ruszyła Waszym śladem, bo czasu było sporo. Piekne zdjęcia, a zwłąszcza to z sieciami, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że tu zajrzałaś I ogromne dzięki za komentarz. 😉 O pralni Dhobi Khana też wyczytałam w jednym z blogów podróżniczych, które przeglądałam przed naszym wyjazdem do Kerali. W przewodnikach o tym miejscu nie ma ani słowa! P. S. Jak Twoje wrażenia z Kerali? Ja coraz częściej myślę o powrocie do Indii...
OdpowiedzUsuńWiesz co, ja powiem tak. Bylam w Indiach dwa razy. Pierwszy raz Delhi, Agra, Waranasi i coś tam jeszcze. Potem Poludnie, również rejs Keralą, to bylo łączone ze Sri Lanką. Waranasi mnie bardzo poruszyło, nigdy wiecej tam nie pojade, nie ciągną mnie juz inne wielkie indyjskie miasta. Bardzo źle znoszę upały. Ten gwar i hałas juz mnie nie pociąga. Owszem, chiałabym bardzo zobaczyc Ladakh i Kaszmir. Moze jeszcze jakies inne górskie rejony. Indie są bardzo ciekawe, niesamowicie zróżnicowane, mocne w rażeniu. A Ty masz jakieś plany ewentualnie jakiś wybrany rejon? Jak coś to pytaj Kordulę, ona zna Indie bardzo dobrze, pozdrawiam
OdpowiedzUsuń