Hawanskie impresje po raz pierwszy


Przed wyjazdem na Kube mielismy swoja wlasna wizje Hawany. W duzej mierze byla ona uksztaltowana przez przewodniki i ksiazki oraz podkolorowana przez nasza wyobraznie :) Rzeczywistosc absolutnie nas nie rozczarowala ale na pewno zaskoczyla. Przez pierwsze cztery dni naszego pobytu w Hawanie znalezlismy tam wszystkie slynne hawanskie ikony: stare kolorowe auta, piekna kolonialna architekture i wszechobecne socjalistyczne murale i billboardy, ze slynnym Che na czele. Jednak zaden z przewodnikow nie ostrzegl nas przed najzwyklejsza bieda, ktora jest niestety w tym wielkim miescie wszechobecna. A razem z nia w parze idzie balagan, brud oraz powszechni jineteros. Moze my mielsimy wiecej okazji, zeby sie na to wszystko napatrzec, bo mieszkalismy w najubozszej dzielnicy Hawany, Havana Centro. Nasza gospodyni, Cary, opowiadala mi, ze nie ma tam sluzb komunalnych dbajacych o porzadek na ulicach. Nalezy to do ich mieszkancow, ktorzy czasami sie do tego przykladaja a czasami nie bardzo. Nie dziwi wiec fakt, ze na ulicach i chodnikach nie pachnialo fiolkami i ze znalezc tam mozna bylo doslownie wszystko, lacznie ze stara ryba, ktora kiedys sfrunela mi pod nogi z pobliskiego balkonu :) Zreszta pod balkonami nauczylismy sie nie chodzic po tym, jak pewnego wieczora cudem uniknelam prysznica z brudnej wody. Przyznam szczerze, ze pod koniec naszego pobytu w Hawanie bylam juz tym wszystkim odrobine zmeczona i z niecierpliwoscia czekalam na wyjazd na prowincje.
Serce mi sie sciskalo, kiedy zagladalam czasami do wnetrza mijanych zrujnowanych domow (ktore kiedys byly wspanialymi budowlami) i widzialam w jakich warunkach mieszkaja ludzie. Albo kiedy napotkana na spacerze kobieta prosila nas o cukierki dla swojego malutkiego dziecka...
O tym, ze w Hawanie trudno jest kupic cos do jedzenia w zwyklym sklepie, przekonalismy sie na wlasnej skorze. Pewnego popoludnia strasznie zglodnielismy jednak bylo juz zdecydowanie za pozno na lunch i za wczesnie na obiad, wiec wizyta w paladarze odpadala. Kiszki graly nam marsza a wlasciciel naszej casa wlasnie wrocil do domu z wielkim bochnem pachnacego chleba! Na sam jego widok leciala nam slinka :) Z niemalym wysilkiem, ale w koncu dogadalismy sie (Nilo ni w zab nie umial angielskiego my natomiast mielismy problem z jego silnym hiszpansko-kubanskim akcentem!) i zdobylismy namiary na piekarnie. Ruszylismy uliczkami centralnej Hawany ale zadnego sklepu o nazwie, ktora podal nam Nilo nie znalezlismy. W koncu dotarlismy do czegos, co wygladalo jak wielki i bardzo pusty supermarket. Na polkach nie bylo nic oprocz alkoholu, zapachu starego miesa i ...dwoch bochenkow chleba :) Nigdy chyba nie bylismy tak szczesliwi z powodu kupna pieczywa :) Ktore w dodatku okazalo sie...czerstwe i twarde jak kamien i mimo wielkiego ssania w zoladkach nie zdolalismy go zjesc...
Najbardziej upragniony bochenek chleba...
Jednak w calej tej niewesolej sytuacji uderzyla nas bardzo jedna rzecz - serdeczni, otwarci ludzie, ktorzy mimo nielatwych warunkow zycia tryskaja pozytywna energia. Kiedy mysle o Hawanczykach to widze zawsze usmiechniete twarze :) Widze rodziny, ktore gromadnie wychodza wieczorami przed domy, rozmawiaja, smieja sie, sluchaja muzyki...Dzieci rozpoczynaja rozgrywki w basebola i kulki, ulice ozywaja, rozbrzmiewaja gwarem i muzyka. Havana odmienia sie calkowicie w niezwyklym swietle chowajacego sie za horyzont slonca, lagodnieje... Wieczory - to byla moja ulubiona pora dnia w Hawanie :)
Havana wieczorem odmieniona ...
 Jakze mile i niespotykane w naszym kapitalistycznym swiecie jest to, ze na calej dlugiej ulicy wszyscy sie znaja, przyjaznia, spotykaja kazdego wieczora. Po dwoch dniach nawet i my bylismy juz rozpoznawani i w czasie naszych wieczornych spacerow uliczkami Havana Centro wiele osob witalo sie z nami przyjaznym 'hola', nawiazywalo rozmowe :) I nawet miejscowi nagabywacze juz zaczeli nas traktowac jak swoich, wiec w 'naszej' dzielnicy mielismy wiecej spokoju. A Zuzia i Rysiu wzbudzali okrzyki zdziwienia i zachwytu ich biala skora :)
I jeszcze milosc Kubanczykow do ich wiekowych aut! Zadziwiajaca i widoczna na kazdym kroku :) Rozczulajacy byl widok miejscowych, co wieczor pucujacych, naprawiajacych i dopieszczajacych swoje maszyny...

Natomiast dla Zuzi i Rysia Hawana byla miejscem gdzie spotkali swoich nowych przyjaciol - kanadyjskie rodzenstwo - Alexie i Keliana. Przypuszczam, ze poza wspolnie z nimi spedzonymi radosnymi chwilami, niewiele z tych pierwszych dni w Hawanie pamietaja :) A my nie moglismy sie nadziwic jak szybko rodzi sie dziecieca przyjazn i jaki smutek w tej czworce moze wywolac rozstanie. Wszyscy mieli lzy w oczach, kiedy opuszczalismy goscinny dom Cary! My mielismy do niego wrocic za dwa tygodnie, po okrazeniu polowy wyspy...
Przyjazn nie zna granic :)

A ja nawet nie przypuszczalam jak bardzo wkrotce zatesknie za Hawana :)

2 komentarze

  1. ostatnie zdanie brzmi intrygująco!
    co wydarzyło się potem??:))
    ciekawej opowieści część kolejna- bieda, to dziwne, ze bieda czyni z ludzi lepszych ludzi, bardziej przyjaznych i życzliwych- tego samego doświadczyłam w Rumunii, latających ryb i wiader z pomyjami nie;) ale ludzie tam żyli znacznie prościej i znacznie bardziej byli otwarci i życzliwi...
    ten odcinek Twojej opowieści sugeruje, ze Kuba nie była tak kolorowa jak ją malują, jednak ja osobiście jaką podświadomą świadomość tego mam- to trochę tez jak z Egiptem, który odwiedziłam- bieda jest malownicza, fotogeniczna, nie mówię tu o natrętnym podglądactwie ich życia, a o malowniczej architekturze, która jest taką tym bardziej im bardziej zniszczona, jakoś wolę takie skromniejsze klimaty- do zwiedzania przynajmniej nie do życia na pewno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, Kuba z kolorowych katalogow biur podrozy istnieje chyba tylko wtedy, kiedy oglada sie ja z okien pieciogwiazdkowych hoteli :) Ja tez wole mniej przepychu a wiecej prostego zycia, jednak centralna Havana to oplakany widok...kiedys byla to przepiekna dzielnica, do dzisiaj widac tego pozostalosci, fantastyczne budynki art-deco, ktore doslownie obracaja sie w pyl... Szkoda :(
      A ludzie w swiecie, gdzie tak naprawde nic nie nalezy do nich (a w teorii wszystko jest wszystkich) doceniaja wartosc drugiego czlowieka :) Zazdroszcze im tego troche :)

      Usuń