W krainie zielonego wina czyli migawki z portugalskich wakacji


To były fajne wakacje. Nie do końca takie, jak zaplanowaliśmy, trochę leniwe. Jednak na długo pozostaną w mojej pamięci. Bo Portugalia północna zaserwowała nam cały pakiet niespodzianek. Najpierw Porto: kolorowe jak motyl miasto, wielkie i tętniące życiem, w którym, na przekór swojej niechęci do miejskiego życia, czułam się cudownie. Po raz pierwszy wielka metropolia nie zniechęciła mnie, nie przeraziła. Stało się coś dziwnego: pokochałam Porto od pierwszego wejrzenia. Od powrotu do domu myślę jak i kiedy mogłabym wrócić do miasta nad złotą rzeką Douro...
Właściwie każdy spacer uliczkami Porto to było nowe zaskoczenie, nowe odkrycie i zachwyt: wyjątkowo kolorową kamieniczką albo niepowtarzalnym smakiem pasteis de nata kupionego w najmniejszej i najbardziej niepozornej ciastkarni w bocznej uliczce. Nadziwić się nie mogłam, że w tak zatłoczonym, pełnym turystów mieście z łatwością można znaleźć zaułek, gdzie oprócz kota wygrzewającego się na bruku, nie spotka się żywej duszy. Codziennie mogłam wracać na promenadę w dzielnicy Ribeira i spacerować nad rzeką Douro, słuchając tęsknych nut Fado, sączących się z każdego baru; wdychać aromat grilowanego dorsza bacalhau (mimo, że w stanie surowym jego zapach przyprawiał mnie o mdłości!) i patrzeć na barki kołyszące się na wodzie. Wpadłam jak śliwka w kompot. Tej mojej miłości do Porto zupełnie nie podzielały moje nie-miastowe dzieci. Kiedy po trzech dniach przenosiliśmy się na portugalską prowincję, jeszcze dalej na północ, Rysiek i Zuzia odetchnęli z ulgą.
Urokliwe, puste uliczki Oporto...

Widok na stare miasto Porto i wijącą się rzekę Douro pozostaje na długo w pamięci

Stary port - najlepsze miejsce na wieczorne rozmyślania ;)
A na prowincji przyszły kolejne zaskoczenia. Na przykład upał. Takich temperatur to my się zupełnie nie spodziewaliśmy! Jakoś wcześniej przetrwaliśmy porę monsunową w Indiach, skwar na Kubie i wilgotne gorące powietrze w Wietnamie ale portugalskie lipcowe upały prawie nas pokonały. Nasze wielkie plany na wędrowanie przez park Peneda-Geres rozpuściły się w trzydziestu pięciu stopniach w cieniu ;) Chcąc nie chcąc musieliśmy zwolnić tempa i dostosować do rytmu życia wyznaczanego przez pogodę. Portugalski rozkład dnia sprawdzał się najlepiej : wczesna pobudka i jeśli wyjście z domu rano to tylko do godziny dwunastej w południe. Potem powolny lunch i długa sjesta w domu. Późnym popołudniem wyściubialiśmy znowu nosy na zewnątrz i przenosiliśmy się na jedną z uwielbianych przez lokalnych mieszkańców, rzecznych plaż. Cóż jest lepszego niż wieczorna kąpiel w krystalicznie czystej wodzie w towarzystwie małych rybek skubiących palce od stóp? ;) Zrobiliśmy i zobaczylismy zdecydowanie mniej niż było w planach ale...miło było zwolnić tempa, poczuć przez tydzień tą uroczą portugalską beztroskę :) Bo w Portugalii (przynajmniej północnej) nikt się specjalnie nie śpieszy. No chyba, że do najbliższej ciastkarni na poranną pachnącą kawę i obowiązkowe ciacho.  
Przez tydzień mieszkaliśmy w krainie wina. Za naszym wakacyjnym domem rozpoczynała się winnica i ciągnęła hen, wysoko, wzdłuż wąskiej krętej drogi. Winorośl, z której produkuje się Vinho Verde to specjalna odmiana, która potrafi piąć się zwinnie po każdej, nawet najmniejszej podpórce. Dlatego zielone kiście i liście były wszędzie, nad naszymi głowami, oplatały drzewa, słupy, dachy i specjalnie przygotowane pergole. Vinho Verde, czyli zielone wino jest pyszne i, tutaj kolejna niespodzianka, wcale nie jest zielone :) Co więcej, to najlepsze (według moich kubków smakowych) jest czerwono-różowe. Lokalni mieszkańcy piją je nie z kieliszków, a z całkiem sporych ceramicznych miseczek. Jednak największe zdziwienie wywołał we mnie widok wina obficie dolewanego do zupy, która podana była jako ostatnie danie w czasie lunchu. Co kraj to obyczaj :)

W krainie wina


Wydawać by się mogło, że większość wakacji spędziliśmy rozkoszując się zielonym winem i bycząc w czasie długaśnych sjest ale nic bardziej mylnego ;) Kiedy tylko temperatura na dworze była znośna (czytaj: bladym świtem), wskakiwaliśmy do samochodu i jechaliśmy do Parku Peneda-Geres. 
To jedyny park narodowy w Portugalii, położony tuż przy granicy z Hiszpanią. Słynie z pięknych krajobrazów i małych wiosek, gdzie życie toczy się jak setki lat temu. Weźmy na przykład takie urocze, przyklojone do zbocza góry Sistelo. Korzenie tej osady sięgają czasów średniowiecza a rzeczy stare łącza się tam z gracją z nowoczesnością. Oczywiście, znajdziemy w Sistelo anteny satelitarne i system nagłośnienia całej wsi, dzięki któremu śpiewy z niedzielnej mszy niosą się aż do okolicznych wzgórz. Ale małe poletka na wyciętych w zboczu tarasach uprawia się wciąż jak za dawnych lat: z pomocą pięknych długorogich krów rasy Cachena. Krowy te łażą sobie samopas gdzie im się zamarzy, po drogach i szlakach parku; wylegują się na poboczach i pasą gdzie chcą. Ku mojej uciesze, bo krowy uwielbiam ;) 
W Sistelo jest też mała knajpka i cafeteria ale centralnym punktem w wiosce jest antyczna fontanna na małym placu, z której każdy pije wodę a szklanka stoi na krawędzi kamiennego zbiornika. Tutaj miejscowe kobiety noszą tradycyjne czarne stroje pomimo nieziemskiego upału (jak one to wytrzymują!?) i pozdrawiają z uśmiechem każdego przechodnia, nawet zagubionego turystę ;)  Ile jest jeszcze takich miejsc w Europie?
A niespodzianki z Peneda-Geres? Było ich pod dostatkiem: malownicze tarasy, ręcznie ustawiane kopulaste stogi siana, średniowieczne trakty obrośnięte winem i poczucie, że zawędrowało się w jakiś odległy wyjątkowy koniec świata. I najlepsze z tego wszystkiego:  fakt, że na żadnej z naszych kilku wędrówek nie spotkaliśmy tam innego turysty. Cały szlak był tylko dla nas a naszym jedynym towarzyszem i przewodnikiem była raz bardzo łagodna Cachena.
I zapewne dla nikogo, kto dotarł do końca tego wpisu, nie będzie niespodzianką, że do północnej Portugalii zamierzam wrócić. Bo dziesięć dni to zdecydowanie za mało aby poznać ta piękna krainę ale wystarczająco dużo, żeby się w niej zakochać :)
Typowa wioska na zboczu góry w Peneda-Geres
Uwaga na krowy! ;)
Bardzo przystojna Cachena
Tarasy Sistelo
I lokalne panie w czerni, pomimo plus czterdziestu ;)
W Sistelo czas się zatrzymał...
Nasza ulubiona fontanna...
...najlepsza na  ochłodę po długim marszu

14 komentarzy

  1. Baaardzo lubię takie "zatrzymane w czasie" wsie! W takich miejscach można prawie, że posłuchać szepczącej historii! A miasta jak Porto też mają swój urok, a zwłaszcza wąskie uliczki starówek! Pięknie tam, śliczne zdjęcia. Jeszcze nie byłam w Portugalii, ale zdecydowanie panuje tam taki klimat, jaki najbardziej mi odpowiada (i temperatury też! :)) Pozdrawiam ciepło! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama nie wiem czy darzę większym sentymentem Porto czy te małe, ospałe miasteczka w parku Peneda-Geres. Tak jak pięknie napisałaś: można tam usłyszeć szepty historii, trzeba tylko uważnie słuchać ;)
      Znając Twoje upodobania do ciepłych klimatów i małych miasteczek, jestem pewna, że Portugalia podbije Twoje serce... Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. No to ja czekam na więcej :) . Nie wiem dlaczego, ale czuję, że dobrze by mi tam było :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, i to mi bardzo dodaje motywacji do pisania!! Dziękuję :) Pewnie, że będzie więcej. Post o Porto czeka w kolejce.
      P.S. Portugalia to niesamowicie przyjazny kraj; przesympatyczni, radośni ludzie. Było mi tam tak dobrze, że nawet pomyślałam, że mogłabym tam zostać na dłużej ;)

      Usuń
  3. Cudowne kadry. Wszystko o czym piszesz pięknie oddajesz na zdjęciach. Jakby obraz dopełniał Twoje słowa. A słowa - zakochałam się w Twoim stylu. Kiedy wspominałaś o temperaturze poczułam się jak w Toskanii, z której dopiero wróciłam. Jakbym ten upał czuła od nowa, tu teraz w Łodzi :) Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! Toskanie również uwielbiam, jest tam tak malowniczo :) Szczegolnie okolice Sjeny są zachwycające.
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  4. Portugalia jest jeszcze przede mną ;-) Piękny kraj.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow! Nie byłam jeszcze w Portugalii, ale zdjęcia oddają piękno tego kraju :) A co do temperatur, to pod Krakowem od kilku dni jest identycznie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To była moja pierwsza wizyta na północy Portugalii i...na pewno nie ostatnia! ;) Jest tam pięknie i sielsko! Pozdrawiam upalny Kraków :)

      Usuń
  6. faktycznie z opisu brzmi bardzo zachęcająco. Jeśli chodzi o Portugalię, to raczej nie planuję ale na pewno Hiszpanię jak najbardziej ;) Z kolei chciałabym się udać w miejsce pełne upałów, bo mam już nieco dosyć tej angielskiej pogody ;( Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały Półwysep Iberyjski jest godny polecenia i pełen słońca. Idealne antidotum na brytyjską szarugę ;) Jednak Portugalia i Hiszpania są bardzo różne, mimo, że są sąsiadkami ;) Trudno byłoby mi wybrać który kraj bardziej lubię.

      Usuń
  7. W Porto byłem, ale tych okolic, o których piszesz nie znam. Ale poznałem najbliższe otoczenie Porto, byłem w miejscowości, gdzie urodził się Magellan i potwierdzam, że wszędzie tam jest pięknie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rejony parku Peneda-Geres, czyli daleka północ Portugalii to prawdziwa prowincja, jest tam cudnie! Ale to Porto najbardziej zawojowało moje serce ;) P.S. Pisząc, że odwiedziłeś miejsce urodzin Magellana masz na myśli Sabrose?

      Usuń