Po krotkim szkockim przerywniku wracam do opisu wyprawy na Kube i zapraszam na przejazdzke z Trinidadu do pachnacego tytoniem Vinales. Podroz, jak zwykle w naszym przypadku, nie obyla sie bez niespodzianek :)
Poranek rozpoczal sie od kompletngo chaosu organizacyjnego: zamowiona na siodma rano taksowka nie pojawila sie, a zlapanie jakiejkolwiek innej okazalo sie nie lada wyzwaniem.
Trinidad o siodmej rano po prostu spi: ulice swieca pustkami, samochody nie jezdza i panuje dziwna i nienaturalna wrecz (jak na Kube ;) ) cisza. Na ratunek ruszyli nam nasi gospodarze i zaczeli obdzwaniac wszystkich znanych sobie kierowcow. Nikt nie odbieral. W koncu Omar sam wyskoczyl na ulice i jakims cudem zorganizowal nam...malego fiata! Hmmm...probowaliscie kiedys upakowac do malucha trzy walizki, dwa plecaki i cztery osoby plus kierowce? ;))) Poddalismy sie. I kiedy juz szykowalismy sie do marszruty ze wszystkimi naszymi bagazami po wybrukowanych uliczkach, przez pol miasta na dworzec autobusowy, Omar wyhaczyl samochod. Niestety kierowca byl zupelnie niezainteresowany dowiezieniem nas az do samego Vinales wiec musielismy wprowadzic w zycie plan B: podroz autobusem Viasul. Nie byla to opcja idealna, bo z przesiadka w Havanie i bez gwarancji, ze dostaniemy bilety. Poza tym koszmarnie dlugo, jakies kilkanascie godzin... O dziwo, na dworcu zauwazylismy kilka stojacych taksowek i juz po dziesieciu minutach pertraktacji mielismy utargowana swietna cene na 600 kilometrowa podroz. Jakiez bylo nasze zdziwienie, kiedy na dworzec zajechala zamowiona przez nas wczesniej taxi, ktora powina byla czekac na nas o siodmej przed nasza casa! Koniec koncow mielismy dwie taksowki i dwoch coraz bardziej niezadowolonych kierowcow... Wybralismy ta zaklepana wczesniej, bo miala klime. Co z tego, ze nikt jej nie wlaczyl w trakcie naszej dlugiej jazdy ;)) Mielismy za to przesympatycznego kierowce, ktory trase Trinidad - Vinales pokonal w niecale siedem godzin. Co wcale nie bylo proste, biorac pod uwage fakt, ze pierwsza godzine podrozy przesuwalismy sie w slimaczym tempie.
Jak tylko wyjechalismy z Trinidadu nasz kierowca dosc gwaltownie zwolnil. Na nasze pytanie co sie stalo odpowiedzial 'las jaibas'. Wyjrzelismy przez okno a tam...cala droga pokryta czerwono-brazowa poruszajaca sie masa. Kraby ladowe. Wiekszosc z bojowo uniesionymi do gory szczypcami, ktore z latwoscia przebijaja opony. Jedynym sposobem aby nie zakonczyc podrozy w warsztacie wulkanicznym jest poruszanie sie z predkoscia dziesieciu kilometrow na godzine :) Widok byl nieziemski, natomiast zapach...jak z najgorszego portu w upalne popoludnie.
A co wlasciwie te szalone kraby robily i dokad szly? Otoz ogarniete byly milosnym szalem :) Co roku na wiosne kraby ladowe (Gecarcinus ruricola), ktore na co dzien zyja w tunelach w wilgotnej glebie pobliskich lasow, rozpoczynaja wedrowke do morza. Czesto musza pokonac wiele kilometrow i mnostwo przeszkod w postaci kraweznikow, ogrodzen i drog z pedzacymi samochodami. Jednak popycha je odwieczna chec przedluzenia gatunku, do czego niezbedna jest morska woda. My spotkalismy nawet kraby wspinajace sie na drzewa! Jakis czas po pochodzie numer jeden w kierunku morza, nastepuje kolejny, kiedy kraby po zlozeniu jaj wracaja w glab ladu.
Kubanczycy z okolic Trinidadu i Playa Larga sa przyzwyczajeni do tych corocznych migracji. Podejrzewam, ze wlasciciele warsztatow samochodowych nawet je sobie chwala ;) Na naszym kierowcy ta krabia inwazja tez zupelnie nie zrobila wrazenia. Ze stoickim spokojem, powolutku toczyl samochod po drodze pelnej groznych szczypiec. Za to jak tylko wyjechalismy ze strefy krabowej tak przycisnal pedal gazu, ze do Vinales dotarlismy dwie godziny wczesniej, niz zakladalismy!
Przywital nas wlasny maly domek z luksusami, od jakich odwyklismy na Kubie: telewizorem, suszarka do wlosow i czajnikiem elektrycznym. Do tego rajski ogrod i maly basenik dla dzieciakow...bylismy w raju! :)
Kierunek morze! :) |
I jak tu jechac? |
Brak komentarzy
Prześlij komentarz