Dzien 2: Goniac fale na Maleconie

Pierwszy poranek zaczal sie bardzo wczesnie. Powiedzialabym nawet - zdecydowanie zbyt wczesnie! Ciemna noca obudzily mnie smichy-chichy i blask lampy dochodzace z sasiedniego pokoju, gdzie spali Zuzia i Rysiu. I wszystko sie zgadzalo: na Kubie byla godzina czwarta nad ranem a w Szkocji dziewiata, czyli normalna pora pobudki! Dzieciaki sie wyspaly :) Nie bylo latwo, ale w koncu udalo nam sie ich przekonac, zeby przymkneli jeszcze na chwile oczy...
Juz o bardziej cywilizowanej godzinie zjedlismy wspaniale sniadanie, zlozone ze swiezych owocow (ktore nigdzie i nigdy nie smakowaly jeszcze tak cudownie!), pieczywa i jajek, popilismy wszystko sokiem i aromatyczna kawa i ruszylismy na pierwszy spacer po Havanie...Kierunek: Malecon! Dwie ulice od naszej casy.
Malecon czyli Avenida de Maceo to jedna z najslynniejszych ulic w Havanie. Wlasciwie to nie tylko ulica ale nadmorska promenada, ktora ciagnie sie przez osiem kilometrow, zaczynajac sie w porcie starej Havany, poprzez Havana Centro, az do strzelistych hoteli art-deco w dzielnicy Vedado. Kiedys wzdluz Maleconu znajdowaly sie wspaniale rezydencje, dzisiaj wiekszosc z nich jest w ruinie. Jednakze cos sie zaczyna dziac, aby ten stan rzeczy zmienic - bylismy mile zaskoczeni iloscia budynkow, ktore sa restaurowane! A nawet te sypiace sie, zaniedbane, maja swoj dziwny urok...Malecon jest miejscem spotkan grajkow, zakochanych Havaneros oraz wedkarzy, ktorych spotkac tu mozna o kazdej porze dnia i nocy.
Dotarcie na Malecon okazalo sie dla nas niezlym wyzwaniem! Przedostanie sie na przybrzezny chodnik z przeciwleglej strony szesciopasmowej ruchliwej ulicy dostarczyc moze wrazen lepszych niz jazda na rolercoasterze ;)) Podobno mlodzi Havanczycy urzadzaja nawet zawody, kto szybciej przebije sie przez szesciopasmowke z rozpedzonymi samochodami! Nam udalo sie za drugim podejsciem!!!! :)
Zadziwil nas kolor wody - miejscami szafirowy, idealnie wspolgrajacy z barwami niektorych hoteli w Vedado, i jej sila - fale rozbijaly sie o brzeg promenady z taka werwa, ze zalewaly czesc chodnika. Wedrowalismy sobie wzdluz brzegu, pozdrawiajac mijanych innych turystow (dla Kubanczykow bylo chyba za wczesnie i za zimno na takie spacery - ci nieliczni, ktorych spotkalismy okutani byli szczelnie swetrami, podczas gdy my deletkowalismy sie wyjatkowo przyjemna temperatura, okolo 25 stopni) i podziwiajac widoczna w oddali Fortece Morro.
Mozna zaliczyc zimny prysznic...;)

Melancholia z Fortecca Morro w tle ;)
























Mielismy ambitny plan, aby wzdluz Maleconu dojsc do starej czesci Havany ale juz po polgodzinnym spacerze musielismy leczyc pierwsze rany - obtarte do krwi stopki Zuzi, ktora zalozyla sandaly bez skarpetek... Jednak jeszcze tego samego dnia plan zrealizowalismy a wieczorem udalo nam sie wrocic na krociutki spacer po promenadzie, ktora calkowicie zmienila swoje oblicze w cieplym swietle zachodzacego slonca.
















Brak komentarzy

Prześlij komentarz